wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 20

"KTO W DZISIEJSZYCH CZASACH JESZCZE KOCHA?"
~Isabel
     Leżałam w tym szpitalu i myślałam, że oszaleję. Ta cała sytuacja nie była mi na rękę. Nie podobało mi się tam. Zresztą komu normalnemu podobało by się w szpitalu? I to tuż po porodzie? No właśnie... To przynosili to zabierali mi moją Yvonne. Nie powiem, kochałam ją. Była moim dzieckiem, to ja nosiłam ją pod sercem, to ja można powiedzieć, byłam jej domem, przez te kilka miesięcy. Ale mimo wszystko były sytuacje, że gdy o niej myślałam, wzbierało we mnie obrzydzenie. Myśl, o tym, kto jest jej ojcem była okropna. Mój ojciec jest zarazem jej ojcem. To przecież tak jakbym... była matką własnej siostry. Przecież w to się aż wierzyć nie chce... Ale mimo wszystko kochałam ją. Nie potrafiłabym odrzucić jej, a zwłaszcza teraz. Teraz, gdy jest przy mnie Max, będzie już dobrze. A przynajmniej powinno. Trzeba w to wierzyć. Bo ponoć nadzieja umiera ostatnia, tak słyszałam...
     Do mojej sali weszła pielęgniarka. Po raz kolejny bez pukania. Już miałam jej zwrócić, ale w porę oddała mi dziecko i nieco mnie tym uspokoiła. Wiem, że nie byłam u siebie, ale mimo wszystko jakaś namiastka normalności, prywatności i przyzwoitości z jej strony by się przydała. Że o kulturze nie wspomnę... Ale, no cóż nie można przecież wymagać za wiele. Położyłam delikatnie obok mnie maleństwo i wpatrywałam się w nią. Przypominała mi ojca. I to bardzo. Za bardzo. Miała takie same oczy, chyba to mnie w jej wyglądzie najbardziej przerażało. Gdy ona zaczynała płakać, co jak wiadomo zdarzało się często, miała to same spojrzenie, jak on. Pełne nienawiści, przerażające, mrożące krew w żyłach, wtedy wiedziałam, że zaraz zgwałci mnie po raz kolejny. Starałam się o tym zapomnieć, ale teraz ona mi o tym przypominała, i będzie mi o tym przypominać już do końca moich dni. Zresztą czegoś takiego nie da się zapomnieć. Można próbować, ale to się nie uda. Gdy już zapomnisz, to wspomnienia wrócą w najmniej oczekiwanej przez ciebie chwili, na dodatek ze zdwojoną siłą. We mnie ta skaza zostanie już na zawsze. Jej się nie da wymazać. Myślałam nad jakąś terapią, wizytą u psychologa czy czymś takim, ale nigdy się na to nie zdobyłam. Nie potrafiłabym tak przyjść w umówionym dniu, o umówionej godzinie i w umówionym miejscu, usiąść i zacząć opowiadać jak mój ojciec mnie gwałcił. To nie jest nic przyjemnego. A poza tym psycholog zaczął by pewnie opowiadać, że to nie jest moja wina, że nie powinnam szukać jakiegoś błędu, czegoś czymś go do tego zachęciłam do tego. Takie pieprzenie, które nie daje efektu, do myślenia też nie daje, bo on ci wszystko powie, bo przecież wie najlepiej, bo nie po to chodził na studia, jego rodzice za nie płacili, on spał kątem u znajomych, żebyś ty wielce skrzywdzona przyszła mu tam napieprzać i gadać, że ty to wiesz, skoro on ma ułożone formułki i nimi operuje. To nie dla mnie. Jak będę chciała posłuchać takiego gadania, to sobie obejrzę film psychologiczny albo jakiś inny o tematyce takiej, jak moje życie i więcej się zapewne z niego dowiem, niż z tej wizyty. Takie jest życie. Brutalne. Ale nic na to nie można poradzić. Można próbować, ale jak ktoś urodził się nieszczęśliwy, tak jak ja, to pozostanie taki do końca życia. Ktoś musi cierpieć, żeby te wszystkie gwiazdy, prezesi wielkich firm, ludzie sukcesu mieli w życiu dobrze. Taka już jest kolej losu. Tak działa ta machina, zwana przeznaczeniem. W sumie z życiem jest jak z kasynem, raz masz szczęście i zgarniasz wszystko, a drugim razem tracisz wszystko i musisz to odbudowywać. Ten sam mechanizm.
     Z moich rozmyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Trzy razy i drzwi się otworzyły. Nie musiałam mówić 'proszę', tu naprawdę nie ma zasad, o kulturze chyba też nie słyszano. W drzwiach stanął dobrze zbudowany, przystojny mężczyzna. Nevan. Mój były chłopak. Zerwaliśmy około dziesięć miesięcy temu, może nawet więcej. Tym bardziej nie rozumiem powodu jego wizyty. Przyjrzałam mu się dokładnie. Nic się nie zmienił. Przynajmniej z wyglądu. Nadal miał blond grzywkę zaczesaną do góry, dalej chodził tylko i wyłącznie w koszulach i nadal nosił trampki Converse, które kupiłam mu na urodziny. Myślałam, że etap z nim w moim życiu jest na dobre zamknięty. Myliłam się. Gdy go zobaczyłam poczułam jakieś dziwne ściskanie w żołądku, ale nie były to motylki, raczej zdziwienie, że go widzę. Wysłałam mu pytające spojrzenie, najwidoczniej nie miałam przy tym zbyt tęgiej miny, bo od razu się skrzywił i zmarszczył brwi. Usiadł tuż przy moim łóżku. Był coraz bliżej, a ja czułam się coraz bardziej niepewnie i nieswojo. W sumie to nie chciałabym, żeby Max teraz wpadł w odwiedziny. Nie chciałabym się tłumaczyć...
 - To twoja córeczka? - zapytał cicho.
Usłyszałam jego głos, wspomnienia coraz bardziej zaczęły wracać. Mówił cicho, tak jak wtedy kiedy chciał popełnić samobójstwo. Mówił resztkami sił, czuł, że tabletki zaczynają działać. Wziął ich wtedy mnóstwo. Nie wiedziałam, co mam robić i zadzwoniłam po pogotowie. Dlaczego chciał się zabić? Dowiedziałam się, że mnie zdradzał. Z wieloma. Na dodatek ćpał, ja ćpałam z nim, ale nie w takich ilościach... Bolało, jak się o tym wszystkim dowiedziałam. Najbardziej bolał jednak widok jego, jak już prawie umierał. Sama tego chciałam. Powtarzałam mu, że jeśli chce coś jeszcze dla mnie zrobić, to niech się zabije. Wziął to na serio. Potem dzwonił. Ale ja nie potrafiłam z nim rozmawiać. Odrzucałam za każdym razem. W pewnym momencie odpuścił. Aż do dziś...
 - Nie, koleżanki. Poszła do monopolowego i prosiła, żebym jej córki popilnowała.
Nie umiałam inaczej. On mnie okłamywał. Sarkazm był jedynym sposobem, bym zniosła jakoś rozmowę z nim.
 - Wiem, że nie chcesz, żebym tu był. Ale... ja nie umiem już żyć. Żyć bez ciebie. Kocham cię, rozumiesz? Chcę być z tobą, zmieniłem się, naprawdę.
 - Miałabym w to uwierzyć?
Nie chciałam w to wierzyć, ale... On miał w sobie to coś, czym zawsze moje serce stawało się jakby miększe i przyzwalało na to, co on mówi. Tego w sobie nienawidziłam. Że emocje brały górę nad rozumem.
 - Naprawdę się zmieniłem. Obiecuję ci, że nigdy już nie zdradzę cię, ani nic innego. Już nie ćpam, możesz mnie przeszukać. - wskazał na kieszeń w koszuli.
Nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć. Chciałabym, żeby ktoś mnie w tej chwili uszczypnął i żeby okazało się, że to jednak sen.
 - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? - jego oczy zaszkliły się.
Zdziwiłam się, bo on nigdy nie płakał. Nigdy! A teraz wyglądał, jakby naprawdę miał się rozpłakać, nie udawał. Wystawił rękę w moją stronę, podwinął rękaw od koszuli, ukazując nadgarstek, na którym widniało moje imię!
 - Coś ty zrobił? - krzyknęłam i Yvonne zaczęła płakać.
 - Skoro nie mogę mieć cię naprawdę przy sobie, to mam chociaż twoje imię. - uśmiechnął się - Mogę? - powiedział pokazując na małą.
Skinęłam głową, choć niechętnie.
 - Ona może być moja? - zapytał.
 - Nie! - znów krzyknęłam.
W mojej głowie panowała jakaś wojna. Tysiące myśli biło się ze sobą.
 - Chyba nie... - powiedziałam po chwili, bo zwątpiłam...
Nawet nie wiem kiedy, złapałam go za rękę i mocno ścisnęłam. On odłożył małą i pochylił się przy mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i pocałował! Odwzajemniłam ten pocałunek... Naprawdę nie wiem dlaczego. Poczułam, że jednak ta miłość zbyt wiele przeszła, by umrzeć. Trwaliśmy chwilę w pocałunku, dopóki mi nie zadzwonił telefon. Max. Co ja mu miała powiedzieć? Ja go nie kocham... Nie kocham Max'a! Za krótko go znam. Ja go tylko lubię. Ale trudno, pogram nim trochę. A konkretniej jego uczuciami, moimi bawiono się całe życie, teraz ja pobawię się czyimiś...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że Was nie uprzedziłam, że Isabel jednak nie kocha Max'a... No tak jakoś wyszło. 
A szczerze - kto zdziwiony? :)
Łatwo mi się go pisało, naprawdę, jak rzadko. Chociaż ciężko było zmienić perspektywę, bo pisałam cały czas o Parkerze. Dlatego nie zdecydowałam się jeszcze na rozdział oczami Max'a, tylko Isabel :)
Ale chyba nie wyszło aż tak źle? :D
Mam mnóstwo pomysłów na to opowiadanie, więc prawdopodobnie 50 rozdziałów to minimum, ile będzie miało :)
Może być więcej, ale to już zależy od Was i od mojej głowy :)
To do następnego :*

poniedziałek, 15 lipca 2013

Kilka informacji.

Jak widzicie - zmieniłam szablon :)
Mam nadzieję, że podoba Wam się i że będzie się dobrze na nim czytać :)
Tak, wiem, że blog jest o The Wanted a tu nagle na szablonie Dean z serialu 'Supernatural'. Ale niedługo dowiecie się dlaczego :)
Hah, zawsze trzymam w niepewności, prawda? :D
Nie wiem, kiedy uda mi się dodać rozdział, bo blogger płata figle i nie mogę się ostatnio nawet zalogować, dziś się udało, ale nie mam weny :C
Postaram się dodać coś jeszcze w tym miesiącu. Ale jest też małe zamieszanie, moja babcia jedzie do szpitala, więc nie wiem, jak to będzie...
Ale obiecuję, że Was nie zawiodę i w lipcu jeszcze coś przeczytacie :)
Niestety zauważyłam, że liczba komentarzy spada. Zatem mam też prośbę, jest lista osób informowanych, więc proszę żebyście w komentarzach bądź na Twitterze napisali do mnie, czy mam Was nadal informować, to by mi nieco ułatwiło życie, bo niektórzy już nie czytają, a są nadal informowani.
Tak więc do... przeczytania :3

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 19

"CO JA TU ROBIĘ?"
~Tom
     Poczułem czyjś dotyk na ramieniu, ciepła dłoń, która jakby coś ode mnie chciała. Powoli otworzyłem oczy, nie powiem, sprawiało mi to trudność. Lecz kobieta stojąca nade mną ułatwiła mi to święcąc mi lampką prosto w twarz. 
 - Dobrze, że w końcu się pan ocknął. Martwiliśmy się, że pan z tego nie wyjdzie. - mówiła przyjemnym tonem kobieta ubrana w biały strój. Była milsza, niż wyglądała.
Zaraz, zaraz... Wyjdzie?! Z czego ja niby miałem wyjść? Co mi się takiego stało? A tak w ogóle, gdzie ja do cholery jestem? Rozejrzałem się dookoła. Nie znałem dotąd tego miejsca. Białe ściany, a na nich wielki obraz namalowany akwarelą, przedstawiający talerz z owocami. Przypominał ten, który niegdyś wisiał w kuchni mojej babci. Okazało się, że jestem w piżamie i leżę w łóżku. Spojrzałem pytająco na kobietę, która pokręciła głową z uśmiechem.
 - Jak rozumiem nic pan nie pamięta?
Pokiwałem głową, która teraz zaczęła mnie strasznie boleć. Goździkowa przypomina, na ból głowy Etopiryna!
 - Hym... ogólnie to jest pan dziwnym przypadkiem. - powiedziała i zrobiła zakłopotaną minę, bo chyba nie bardzo wiedziała, co ma mi powiedzieć.
 - No, domyślam się, ja już tak mam. Jak coś się ze mną dzieje, to zawsze jest to coś dziwnego. - starałem się jakoś rozładować napięcie.
 - Znalazł się pan tu tydzień temu. Byłam pan, hym, w śpiączce. Na skutek przedawkowania silnych leków i dużego stresu. Wiemy, że pan sam nie wziął tych leków. Prawdopodobnie ktoś panu ich dosypał do napoju.
Moje oczy zapewne przypominały w tamtej chwili spodki. Kto mi mógł czegoś dosypać? Ale fakt, teraz czuję się jakoś inaczej, lepiej niż w ostatnich dniach. Tsa, pewno dlatego, że mnie odtruli...
 - Czuje się pan już lepiej? - zapytała pielęgniarka.
Pokiwałem głową, a ona wybiegła z sali. Pewnie przypomniała sobie, że skoro byłem w śpiączce, a teraz się z niej wybudziłem, to musi zawiadomić o tym lekarza. Ach, te kobiety...
     Po chwili do sali wszedł lekarz. Dosyć stary, ale dobrze zbudowany, widać było, że mimo starszego wieku dba jednak o siebie. To dobrze o nim świadczyło. Nie był pewnie lekarzem, który każe ci dbać o zdrowie, a sam tego nie robi. Zadał mi kilka pytań i przebadał. Nie lubiłem badań, ale co mogłem zrobić? Nie miałem jak się sprzeciwić. Byłem więc posłuszny. Po jakimś kwadransie lekarz wyszedł i zostałem sam w sali. Jednak nie dane mi było długo cieszyć się samotnością. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiłem się, że w ogóle je zamknęli, dotąd były one cały czas zamknięte. Pewnie pielęgniarka chciała mieć na mnie oko, bo bardzo przejęła się moim "przypadkiem". Dziwiłem się tej kobiecie, że przejmuje się kimś takim, jak ja, ale nie miałem na to wpływu.
 - Proszę. - powiedziałem cicho, co mnie trochę zdziwiło, mój głos na ogół był głośny i mocny, a teraz ledwo co mówiłem. Chyba rzeczywiście jest ze mną nie najlepiej.
Ktoś nacisnął na klamkę i po chwili drzwi się otworzyły. Jak się okazało tym "ktosiem" był Jay, ten policjant. Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłem. Bo czego on mógł chcieć? Znowu mam identyfikować ciało? Składać zeznania, czy co tym razem? A może wiedzą już, kto zamordował Kelsey? Byłem ciekaw, więc jako pierwszy się odezwałem:
 - Coś się stało?
policjant zawahał się. Cały czas stał przy drzwiach, lecz po chwili skierował wzrok na krzesło stojące tuż przy łóżku. Jego oczy jakby mówiły "Mogę usiąść? Nie widzisz człowieku, że jestem zmęczony?". Więc od razu powiedziałem:
 - Proszę, niech pan siada.
Od razu miał inny wyraz twarzy, gdy usiadł. Wyglądał, jakby przebiegł maraton i w końcu dobiegł do mety.
 - Pewnie myśli pan, że przyszedłem tu w sprawie pańskiej narzeczonej.
Czy zawsze, gdy ktoś o niej wspomina, to musi tak boleć? Nie da się cofnąć czasu? Oddałbym nawet swoje życie, byleby ona odzyskała swoje... Gdybym mógł, to poszedłbym teraz na rozdroże i zawarł pakt z demonem... Ale nie mogę. Czasu nie cofnę. A zapomnieć przecież też się nie da o tym, co było. Kelsey była i jest moim życiem, nawet, że teraz jej nie ma. Co raz weźmiesz do serca, zostanie w nim na zawsze. To ona kiedyś tak do mnie powiedziała. Mówiła, że to z jakiegoś wiersza, który przeczytała i był dla niej naprawdę ważny. Nigdy nie mówiła wprost, że mnie kocha. Zawsze mówiła w ten sposób. Za to ją właśnie kochałem. Wróć! Za to ją kocham. Nadal. To, że jej już nie ma, wcale nie oznacza, że umarła również nasza miłość. Być może wręcz przeciwnie. Może jest to coś w rodzaju próby dla mnie? Kto wie?
 - Niestety, ale jestem tu w zupełnie innej sprawie. - spuszcza wzrok, jakby miał powiedzieć mi o czymś ważnym, ale zarazem wstydliwym, po chwili jednak podniósł głowę i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że miałem wrażenie jakby się na mnie zawiódł.
 - Coś zrobiłem? - zapytałem zmieszany jego zachowaniem.
 - Tak. A mianowicie... - nie dokończył.
Podał mi dwa zdjęcia. Na jednym był chłopak, młody, całe życie było przed nim, ale było widać, że do świętych to on nie należał. Był martwy. Ktoś go postrzelił, a raczej powinienem był powiedzieć - zastrzelił. Leżał w kałuży krwi z przerażonym wzrokiem utkwionym w górze. Drugie zdjęcie przedstawiało niemalże taki sam obraz, tyle, że chłopak był innego wyglądu. Przestraszyłem się tych zdjęć. No bo co ja miałem z nimi wspólnego? Przecież ja nawet nie znałem tych chłopaków. Ba! Ja ich nawet z wyglądu nie kojarzyłem, widziałem ich pierwszy raz na oczy.
 - Czy ja mam z tym coś wspólnego?
Milczenie. Cisza. Ponowiłem pytanie.
 - Tak. To pan ich zastrzelił.
 - Co?! Ja nie mogłem tego zrobić. Jak? Gdzie? Kiedy?
 - Tego jeszcze nie wiemy, ale na pistolecie, którym zostali zastrzeleni są tylko i wyłącznie pańskie odciski palców. Więc co pan wnioskuje?
Przemilczałem. Wolałem się już nie pogrążać. I tak pewnie będę składał jeszcze jakieś zeznania, to wtedy będę się z nim kłócił.
 - Gdy tylko pan opuści szpital, musi złożyć pan zeznania i nie obejdzie się również bez aresztu.
Moje oczy zrobiły się wielkie. Areszt? Najpierw kostnica, teraz szpital, później areszt. Może od razu na cmentarz, co? Bo niedługo i tak tam wyląduje. Przekręcę się przez samego siebie. Tsa, kopnę w kalendarz. Dlaczego w ogóle mówi się, jak ktoś umarł, że kopnął w kalendarz? To niedorzeczne. I na dodatek bez sensu. Dlaczego akurat kalendarz a nie zegar? Hym? On też odmierza czas...
 - Powiem lekarzowi, żeby zawiadomił mnie, gdy będzie pan wychodził.
Kiwnąłem głową.
 - Do widzenia. - powiedział policjant i wyszedł. Pewnie moja reakcja wydała mu się dosyć dziwna, bo dowiedziałem się, że zabiłem dwoje ludzi, a ja nic sobie z tym nie zrobiłem. Ale co ja mogłem? Kłócić się z nim? Pewnie i tak, by mi nie uwierzył. A zresztą ja nic nie pamiętałem z tamtego dnia, prócz identyfikacji ciała Kelsey. Przecież byłem naćpany jakimiś tabletkami, nie wiadomo jakimi, nie wiadomo jakiego pochodzenia, więc różne mogły mieć działanie. Mogłem po nich zrobić wszystko, a nie pamiętać niczego i to chyba było w tym wszystkim najgorsze.
     Przyłożyłem głowę do poduszki i momentalnie odleciałem. Morfeusz wziął mnie w swoje objęcia. Co mi się śniło? Krew. Chłopak. A raczej dwóch. Pistolet. Strzał. Ja. Papierosy. Kelsey. Narkotyki. Strzał. Próba samobójstwa. Szpital. Obudziłem się cały zlany potem. Krzyczałem. Śniło mi się to. To, jak ich zabiłem... To było okropne. To naprawdę byłem ja. Wpadłem w jakiś szał. Amok. Serce waliło mi jak oszalałe. Po chwili przypomniało mi się, że mam przy łóżku pilota i wystarczy, że nacisnę jeden przycisk i zaraz przyjdzie pielęgniarka bądź lekarz. Szybko nacisnąłem guzik. Ostatkami sił. Nim ktoś do mnie przybiegł. Zemdlałem. Chyba. Albo umarłem. Nie wiem, ciężko to rozróżnić, bo jeszcze nigdy nie umarłem i nie znam tego uczucia... Słyszałem jeszcze chwilę krzyk pielęgniarki. Ale niedługo. Moje powieki zacisnęły się jeszcze bardziej, tak jakby raziło mnie nie wiadomo jak ostre słońce. Już nic nie słyszałem. Nie widziałem. Nie czułem...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wrażenia? ;)
Mi się nawet podoba rozdział. Miałam dosyć sporą wenę, ale i tak dużo zmieniłam w tym rozdziale. Nie mówię tu o treści, lecz o fabule ;)
Miał być nieco dłuższy, ale co nieco mi się skasowało, chyba nie macie mi za złe, co? ;>
Mam nadzieję, że jest ciekawie ;D
Następny będzie o Max'ie, bo tylko Tom i Tom... xD
Rozdział dedykuję moim kochanym:
Magical - za to wypytywanie na Twitterze, kiedy będzie rozdział ;) Nie powiem, motywowało mnie to ;) Dziękuję ;*
Kinii - Siostra, kochanie, uważaj na siebie następnym razem na tym  rowerze ;D I za całokształt ;)
Lajli - Lajluś, kochanie, dziękuję, że też mnie pospieszałaś z tym rozdziałem i wygadałam Ci się jaka była poprzednia fabuła, a to było takie moje Top Secret xD
KOCHAM WAS WSZYSTKICH <3 
Jesteście dla mnie naprawdę ważni ;*
A i proszę o komentarze, bo niestety ich liczba ostatnio spadła.