sobota, 25 maja 2013

Zawieszenie!

Kochani moi!
Przepraszam, za kolejną zawieszkę w tak krótkim czasie.
Ale nie daję rady. Życie mnie przerasta.
Zostałam zawieszona, jeśli chodzi o bierzmowania i przez to mam więcej spotkań.
Wystawienie ocen a to równa się z większą ilością nauki, a raczej popraw.
Po prostu za dużo obowiązków na raz mam.
Waszych blogów też na razie czytać nie będę.
Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Przepraszam.
Kocham Was.
Postaram się szybko do Was wrócić.

czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 17

"WYMODLONY ANIOŁ STRÓŻ"
~Kelsey
     Kiedy dano mi misję bycia aniołem stróżem Tom'a? Hym... W sumie nie pamiętam, kiedy dokładnie się to stało, ale raczej dawno temu. Dlaczego w ogóle do tego doszło? Jego matka była chora, poważnie chora. Wiedziała, że niedługo nadejdzie ten czas, że umrze. Każdy dzien, każda godzina, każda minuta to przyspieszały. Czas leciał nieubłaganie, ona zdawała sobie z tego sprawę, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Wiedziała, że Tom wówczas, by się załamał. Dlatego udawała, że walczy, cały czas na jej twarzy gościł uśmiech. Starała się, by był możliwie najbardziej szczery, jak tylko się dało. Pokazała Tom'owi, że w życiu nie należy się poddawać. Że powinno walczyć się do samego końca i nie dać się opętać myśli, że będzie źle. To była właśnie nauka życia dla Tom'a. Tak, ale pytanie - skąd w tym wszystkim ja? Mama Parker'a bardzo się o niego modliła, chciała, by nie zszedł po jej śmierci na złą drogę. Modliła się o kogoś dla niego. Kogoś, kto zastąpiłby ją. I właśnie do tego zadania zostałam wybrana ja. To nie jest łatwe zadanie. To nie jest tak, że anioła stróża może wymodlić sobie każdy. Znaczy w pewnym sensie tak jest. Każdy może prosić o kogoś, kto będzie czuwał nad ukochaną osobą, ale nie każdy "otrzymuje" prawdziwą, realną osobę. Najczęściej taką osobę chroni jakaś niewidzialna dłoń, jednego z nas. Tom miał wyjątkowe szczęście, a właściwie można nazwać to nawet cudem. To był pierwszy taki raz, gdy Bóg zesłał kogoś na ziemię, by chronić człowieka. Nie wiem, dlaczego akurat był to Tom. To chyba na zawsze pozostanie dla mnie zagadką. Ale najwidoczniej sam Bóg pokładał w nim jakieś większe nadzieje. Ale tego nigdy nie będę pewna, to są tylko moje domysły...
     Moim zadaniem było chronić Tom'a przed różnymi nieszczęściami. Ale to była transakcja wiązana. Ja miałam pewne zasady, których nie mogłam złamać. Było ich pięć. Złamanie choćby dwóch z nich, wiązało się z moją śmiercią. Nie tylko śmiercią, jako człowieka, ale jako anioła również. Pierwszą zasadą, której nie mogłam złamać było to, że nie mogłam wyjawić tego, kim naprawdę jestem. Nie mogłam mówić o swojej przeszłości. Nikomu. To akurat udawało mi się bez problemu. Zawsze, gdy Tom pytał o moje dzieciństwo, czy też rodziców, mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać i zaczynałam płakać. Nie wiem, jak on to interpretował, ale działało. Nigdy o nic więcej nie pytał. Nie mogłam się w Parkerze zakochać - to była druga zasada tej "opieki". Niestety, tą zasadę złamałam, niemalże z prędkością światła. Tom jest nieziemsko przystojny i trudno było oprzeć się jego urokowi, tym bardziej, że otrzymałam w pełni człowieczeństwo, miałam wszystkie uczucia, czułam ból, wszystko, nawet zdolność do zakochiwania się, mogłam nawet marzyć. Taki full wypad z nieba przeniesiony na ziemię. Tak, poczucie humoru też udało mi się jako takie dostać. Ale jakby nie patrzeć jedną zasadę złamałam już na samym początku... Co się wtedy stało? Dostałam naganę... To dziwne uczucie wysłuchiwanie morałów płynących z ust samego Boga. Przyjemnie raczej nie było. Obiecałam poprawę. Szkoda tylko, że będąc na ziemi stałam się grzesznikiem i przestałam dotrzymywać danego słowa. Pewnie to gdzieś małym druczkiem napisali... Trzecie było to, że nie mogło dojść między mną a Tom'em do jakiegokolwiek zbliżenia. Mówiłam już, że stałam się grzesznicą? Nie wiem w sumie, jak do tego doszło. Padał deszcz, a Tom wracał z pracy. Usiadł na ławce, bo był zmęczony, a co zrobiłam ja? Zjawiłam się niespodziewanie z parasolem i ciepłym kakao. Jego mina bezcenna, wyglądał, jakby widział mnie po raz pierwszy na oczy, a tak nie było. Widywał mnie już wcześniej, ale nie znał mnie, nie kojarzył. Tak, wtedy jeszcze byłam w miarę niewidzialna, a potem... No i siedzieliśmy razem pod parasolem, siedzieliśmy i rozmawialiśmy, aż on nagle mnie pocałował. Zdziwiłam się, nawet bardzo, ale mimo to odwzajemniłam ten pocałunek. Tak samo wyszło... Winny się tłumaczy... A ja jestem winna, jestem winna mojej własnej śmierci i cierpienia Tom'a. Co ja narobiłam? Gdybym wtedy nie odwzajemniła tego pocałunku, gdybym nie pojawiła się z tym parasolem... Wszystko ułożyło by się inaczej... Mogłam zostać jego przyjaciółką, wtedy wszystko stało by się prostsze, ale nie... Nikt, by nie musiał cierpieć. Ale prawda jest taka, że nikt nie może uniknąć cierpienia. Ani ja, ani Tom, ani nawet Bóg... Kolejnym zakazem danym mi przez władcę niebios było to, że nigdy nie mogłam pokazać Tom'owi tatuażu. To było akurat trudnym zadaniem, bo ten z Góry mnie w ten sposób testował. Tatuaż raz znikał, a raz się pojawiał, ale na moje szczęście zawsze udawało mi się go jakoś ukryć. To przykryłam bluzką, to udawałam, że coś mnie swędzi. Jakoś się udawało. Aż dziwiłam się, że Tommy nigdy go nie zauważył. Może na moje szczęście. Jednak ostatnim gwoździem do trumny był zakaz piąty, o którym dowiedziałam się na kilka dni przed śmiercią. Szkoda tylko, że już dawno był złamany. A mianowicie nie mogłam zajść w ciążę... Wtedy już wiedziałam, że moje życie niedługo dobiegnie końca. Wtedy mieliśmy z Tomkiem rocznicę, chciałam mu o tym powiedzieć. Jakoś go przygotować na to, co teraz stało się nieuniknione. Ale on musiał iść do pracy, powiedziałam, że zrobię kolację i wtedy chciałam mu powiedzieć, kim naprawdę jestem. A co? Jak szaleć, to szaleć. Zresztą i tak było mi to już obojętne. I tak wiedziałam, że czeka mnie śmierć. Nie wiedziałam tylko, kiedy i w jakich okolicznościach. A tym bardziej nie sądziłam, że w ten sposób. Nie sądziłam, że zastrzeli mnie płatny morderca... Tak, niezbadane są ścieżki Boga, teraz wiem, co to tak naprawdę znaczy...
     To było jak gra w pokera. Otrzymałam pięć kart. Tylko ode mnie zależało, czy zechcę je wymienić, czy zagram nimi. Ja je wymieniłam. Znałam reguły. Wiedziałam, że gram va bank. Niestety, przegrałam. Życie uczy przegrywać. Mnie nauczyło. Przegrałam. Przegrałam wszystko i już na zawsze. Martwię się tylko o Tom'a. Co z nim teraz będzie? Kto będzie się nim opiekował? Ja za tą "opiekę" poniosłam niemałą cenę, ale sądzę, że było warto...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
Wyszedł dosyć krótki, ale zbytnio nie było co więcej pisać. 
W tym rozdziale są dwie podpowiedzi, które później mogą Wam się przydać ^^
Widzicie różnicę między tym, a innymi moimi rozdziałami? Ten jest bez żadnych poprawek, bez niczego. Taki prosto z warsztatu ;) Wydaję mi się, że jest dosyć chaotyczny... Ale ja nie powinnam tego oceniać...
Zaczynam powoli doganiać zaległości z blogami, wkrótce pojawią się też komentarze, ale potrzebuję jeszcze na to trochę czasu.
To do następnego ;*
I proszę o komentarze, których liczba ostatnio diametralnie spada.

środa, 8 maja 2013

Rozdział 16

"DOPIERO SEKCJA ZWŁOK POKAZUJE, ŻE KTOŚ MIAŁ SKRZYDŁA" 
~Tom 
     Starałem jakoś panować nad emocjami, ale nie ukrywam, że to nie było łatwe. Kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje. Co się ze mną dzieje? Kim były te duchy? Czy to były duchy? A może tylko moja wyobraźnia płatała mi figle? Jeśli tak, to niech lepiej przestanie, bo inaczej skończę w psychiatryku. Silne emocje i do tego choroba psychiczna? Tak, to ja, Tom Parker i moja ówczesna, szara rzeczywistość. Jeszcze brakuje tego, żebym zaczął gadać sam do siebie. Choć i to może się niedługo zacząć. Wcale by mnie to nie zdziwiło, wręcz przeciwnie. 
     Przeczesałem dłonią włosy i schowałem telefon do kieszeni. W sumie to najchętniej bym go teraz wyrzucił, bo aktualnie utrudniał mi życie, zamiast je ułatwiać... Ubrałem bluzę w kolorze zielonym, założyłem kaptur na głowę i wyszedłem z domu. Rozejrzałem się dookoła. Miałem iść pieszo, ale dostrzegłem rower oparty o dom, całkiem o nim zapomniałem. Taka przejażdżka dobrze mi zrobi, a przynajmniej powinna. Wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie. Jechałem dosyć powoli. Nie miałem siły, by szybciej pedałować. Ostatnio na nic nie miałem siły. Czułem się kompletnie wypompowany. Chyba powinien odwiedzić lekarza... Ale to, że powinienem nie oznacza, że to zrobię. Są ważniejsze rzeczy, niż moje zdrowie. Ono teraz i tak już nikogo nie obchodziło. Nawet mnie. Mógłbym zachorować najpoważniej, jak tylko się da. Albo nawet umrzeć. Może to było by nawet lepsze rozwiązanie. Chociaż... lepsze dla kogo? Chyba tylko dla mnie... To i tak niczego by nie zmieniło. Oznaczało by ucieczkę przed problemami. Tchórzostwo, a ja tchórzem nie jestem. Zmierzę się z tym problemem. Tylko... jak mogę zmierzyć się ze śmiercią? W ogóle się da? To możliwe? Przecież to jest nieodwracalne... Zmierzę się ze skutkami, jakie ta śmierć przyniosła. O, to brzmi zdecydowanie lepiej. Ale i tak twierdzę, że łatwo nie będzie. Im cięższa walka, tym piękniejsze zwycięstwo. - tak w dzieciństwie mawiała mi mama. Była chora na raka, lecz zawsze walczyła. Walczyła do samego końca. Niestety nie udało jej się. Przegrała. Ale jej śmierć czegoś mnie nauczyła. Wytrwałości i tego, że w życiu trzeba z godnością przyjmować porażki. Może śmierć Kelsey też ma być dla mnie jakąś nauką? Chyba ma mnie nauczyć się walczyć z własnymi emocjami. A to jest najtrudniejsze zadanie, jakiemu muszę stawić czoła, od czasów rozwiązywania zadań z fizyki w gimnazjum. Życie jest najgorszym nauczycielem, jakiego znam i jakiego można sobie tylko wyobrazić. Bezwzględny, wymagający i niesprawiedliwy. Chociaż czym jest sprawiedliwość? Nie ma na to jednej definicji. Każdy ma swoją. I w każdej sytuacji ta definicja jest inna. Dla jednego sprawiedliwością jest to, że w końcu wygra w Lotto, bo przecież gra już od 10 lat, a dla drugiego to, że wrednemu sąsiadowi okradli dom. Sprawiedliwość jest zmienna, inna dla każdego, ma wiele postaci, niekoniecznie korzystnych dla nas, ale najwidoczniej coś nią kieruje...
     Pod komisariatem zsiadłem z roweru, oparłem go o budynek, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Wiedziałem, że to, co zaraz usłyszę i zobaczę będzie trudne. Byłem na to przygotowany. W kieszeni od spodni miałem pudełko z tabletkami na uspokojenie. Pewnie i tak, by nie zadziałały, ale wolę być ubezpieczony. Niepewnym krokiem wszedłem do środka. Cały ten gmach mnie przytłaczał. Był taki ciemny, szary, jakby pozbawiony życia. Choć patrząc na to z drugiej strony to jak miał niby wyglądać komisariat? On miał straszyć, a nie zachęcać. I zdecydowanie spełniał to zadanie. Stanąłem w głównym holu i rozejrzałem się na bok. Kompletnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Niby były strzałki informujące, jak dotrzeć to danego miejsca, ale w tamtej chwili nie wiedziałem nawet, gdzie powinienem się pokierować. Tępo wpatrywałem w podłogę, aż w końcu podszedł do mnie jakiś policjant, znaczy nie jakiś. Jay. Jay McGuiness. W końcu znałem nazwisko osoby, która przekazała mi najgorszą wiadomość w życiu.
 - Musimy zidentyfikować zwłoki pana narzeczonej. - starał się być delikatny w tym, jak mi to mówił, ale nie był.
 - Chyba ja muszę, prawda? - odparłem sarkastycznie.
 - Racja. - skinął głową i ruszył korytarzem w lewo.
Droga, jaką przemierzaliśmy wydawała się nie mieć końca. Szliśmy i szliśmy. Z każdym krokiem emocje narastały. Narastał gniew, smutek, strach, w pewnym momencie nawet paniczy, a przede wszystkim obawa. Obawa, że ktoś skrzywdził tak bardzo ukochaną osobę. Nie mogę sobie wybaczyć jednego. Mianowicie tego, że nie zdążyłem się jej oświadczyć, że została sama w domu, że nie miałem dla niej tyle czasu, ile być może ona tego ode mnie oczekiwała. Zaraz, zaraz... nie mogę wybaczyć sobie wielu rzeczy, a nie jednej. Ja już chyba wariuję, przecież ja już nawet liczyć nie umiem... Zresztą co ja umiem? Teraz chyba już nic. Kiedyś umiałem wiele rzeczy, ale teraz odebrano mi mą muzę...
 - Muszę coś panu powiedzieć. - mówi policjant dosyć oficjalnym tonem, na dodatek wymuszonym, gdy docieramy na miejsce.
 - Słucham. - mówię, nie patrząc mu w oczy.
 - Pańska narzeczona miała dziwny tatuaż...
Moje oczy stały się niemalże, jak dwa spodki. Kelsey i tatuaż? Zawsze takie rzeczy ją obrzydzały! Na dodatek, jak mogła mieć tatuaż? Przecież bym go jakoś zauważył, chyba?
 - Ale to nie jest zwykły tatuaż.
Zaskoczeniom na dziś, jak widać, nie będzie końca. Niezwykły tatuaż? A myślałem, że to ja wariuję, a są ludzie bardziej zwariowani ode mnie. Niezwykły tatuaż... Pewnie, pojawia się i po minucie znika i można go zmieniać... Boże, litości...
 - Natomiast ten tatuaż pojawił się na jej ramieniu dopiero dziś. Wcześniej go nie miała, jesteśmy tego pewni. Tatuaż przedstawia skrzydło... - zawahał się - jakby anioła. - dokończył po chwili.
Ta sytuacja robiła się z sekundy na sekundę coraz dziwniejsza. Najpierw wszystko było dobrze, potem ją zabito, potem pojawił się duch, okazało się, że była w ciąży, a teraz, że miała jakiś dziwny tatuaż... I jak tu nie zwariować?!
 - A pan się dobrze czuje? - zapytałem i zdałem sobie sprawę z tego, że zachowuję się w tej chwili, jak jakiś idiota.
Moje zachowanie zaczynało mnie martwić. Stawałem się sarkastyczny, cyniczny, a wszystko przez to, że targały mną same negatywne emocje...
 - Tsa...
W końcu otworzył drzwi. Wszedłem do zimnego pomieszczenia. Panowała w nim najwidoczniej jakaś zła aura, bo od razu rozbolała mnie głowa. Na środku pomieszczenia było coś, co przypominało stół, ale za pewne stołem nie było. Na nim leżało ciało. Ciało Kelsey. Wówczas jeszcze przykryte jakąś narzutą. Obok stał mężczyzna. Dosyć starszy, miał siwą brodę, a na nosie duże, czarne okulary, które dodatkowo go postarzały. Powinni zatrudnić kogoś młodszego, pomyślałem. On pewnie dorabia do emerytury albo zarabia na spłatę kredytów dzieci... Podszedłem nieco bliżej, mężczyzna odkrył ciało, tak, jakby robił to już milion razy wcześniej, bez żadnych emocji. Ten widok mnie przeraził. Blade ciało. Ale brak śladu po kuli. To mnie zaskoczyło. Im dłużej na nią patrzyłem tym bardziej chciało mi się płakać i wymiotować.
 - Wystarczy. - powiedziałem nie mając już ochoty dłużej oglądać tego widoku. - To ona.
Policjanci wypisali jakieś dokumenty, poprosili o mój podpis, złożyłem go i bez słowa wyszedłem.
     Kucnąłem, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Chyba wolałbym nie widzieć tego, co jeszcze parę minut temu było mi dane oglądać. Czekałem, aż przejadą wszystkie samochody, by spokojnie przejść przez jezdnię. Przemknęła mi myśl, aby rzucić się pod jakiś samochód. Lecz po chwili przyszło i otrzeźwienie. Przecież to i tak, by niczego nie zmieniło. To by nie rozwiązało problemu. Choć co teraz jest problemem? Jedynie samotność... Poszedłem do pobliskiego kiosku i kupiłem paczkę papierosów Marlboro. Odpaliłem jednego. Zaciągnąłem się. Tak, pięć lat niepalenia jak psu w cztery litery, zakląłem pod nosem.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale sami wiecie, jest maj, a oceny jakie są, takie są. Muszę wziąć się za ich poprawianie. Poza tym w domu też sporo obowiązków.
W pewnym stopniu jestem zadowolona z tego rozdziału. O.O
Tak, nowość, ale tych nowości będzie też sporo w opowiadaniu ;)
Jak myślicie co stanie się z Tomem? Hym?
Mam nadzieję, że Was zaskoczę i że czasem też to robię ;D
No cóż, czekam na Wasze opinie, kochani.
A i przepraszam za te wszystkie zaległości na blogach, postaram się nadrobić jeszcze w tym tygodniu.