wtorek, 3 września 2013

Rozdział 23

"KAŻDY MA SWOJĄ DEFINICJĘ POMOCY"
~Nathan
     Myśl, że ktoś majstrował coś przy moim redakcyjnym komputerze nie dawała mi zasnąć. I jeszcze ten czerwony napis 'To ty porwałeś Jess'. Tamta noc zaliczała się do tych nieprzespanych z powodu przemyśleń. Zresztą nie pierwsza i nie ostatnia. Patrzyłem tępo w sufit, aż w końcu zadzwonił budzik. Powoli zwlekłem się z łóżka, to nie było takie łatwe, jak mogło by się wydawać. Przeczesałem ręką włosy i zmierzałem w stronę kuchni.
 - Przydało by się coś zjeść. - mruknąłem pod nosem sam do siebie, stojąc przed otwartą lodówką, która już niedługo zacznie świecić pustkami.
Wyjąłem z niej masło, ser żółty i sałatę. Wyjąłem jakieś pieczywo z chlebaka i rozpocząłem przygotowywanie kanapek. Nagle usłyszałem dźwięk pukania do drzwi. Tak, wystraszyłem się i ukułem w palec, właściwie to się zaciąłem. W duchu jęknąłem z bólu. Ale przecież nie jestem babą, nie będę się mazał. Nie taki ból się znosiło i jeszcze większy na pewno w życiu będę musiał znieść, więc to na dobrą sprawę jest nic. Szybko wytarłem krew lecącą z rany w jakąś chusteczkę i poszedłem otworzyć. Zdziwiłem się, bo nie było jeszcze siódmej, a tu już goście. Pewnie listonosz, pomyślałem. Bo przecież kto inny mógłby mnie odwiedzać o tej porze?
     Energicznym ruchem ręki otworzyłem drzwi. Kogo ujrzałem? Jess! Jej się tu w ogóle nie spodziewałem. Serce mi zabiło mocno. Była blada, wyglądała na słabą, słaniała się na nogach. Wyglądała, jakby za chwilę miała się przewrócić. Podszedłem do niej i mocno ją objąłem. Wtedy dojrzałem, że z kącika jej ust cieknie mała strużka krwi. Przeraziłem się. Co jej się stało?
 - Martwiłem się. 
 - Przepraszam. - powiedziała.
Widać było, że nawet wypowiedzenie tego jednego słowa sprawiało jej trudność. Póki co nie pytając o nic pomogłem jej przejść do salonu, albo mojego pokoju. Po chwili wziąłem ją na ręce i delikatnie położyłem na kanapie. Miała rozdartą koszulkę. Bałem się coraz bardziej. Poszedłem do kuchni, by przynieść jej szklankę wody, gdy wróciłem już spała. Usiadłem obok niej, podniosłem jej głowę i położyłem na moich kolanach, zawsze tak robiłem, gdy spała. Ona z kolei twierdziła, że wtedy czuje się najbardziej bezpieczna. A teraz niewątpliwie to bezpieczeństwo było jej bardzo potrzebne. Nie wiedziałem, co się jej stało, ale wiedziałem jedno - ten, który doprowadził ją do takiego stanu już niedługo skończy w szpitalu! Właśnie zadarł z Nathanem Sykesem, dla którego rodzina jest bardzo ważna i jest świętością! A zwłaszcza Jess. Nie pozwolę jej skrzywdzić. Choć wiem, że poniekąd sam się do tego przyczyniłem. Zachciało mi się brania ze sobą na imprezę tej małolaty. Na dodatek spora ilość alkoholu uderzyła mi do głowy i pozwoliłem jej iść z jakimś nieznajomym. Rany, jaki ja jestem nieodpowiedzialny... Powinienem dać za to sobie sam po ryju, bo wyjątkowo mi się należy. Mam nadzieję, że moja siostrzyczka pamięta, co się stało i że o wszystkim mi opowie. Resztą już ja się zajmę.
     Siedziałem tępo patrząc przed siebie. Czekałem, aż Jess się obudzi. Podniosłem dłoń i popatrzyłem na moje skaleczenie. Rany prawie już nie było widać. Dłoń odruchowo zacisnęła się pięść. Chciałem w coś uderzyć, coś zniszczyć. Mimo, że nie wiedziałem na dobrą sprawę jeszcze, co się stało. Po upływie chwili Jess się obudziła, wstała. Początkowo nic nie mówiła. Wstała i poszła do kuchni. Tam nalała sobie pół szklanki wody i wróciła z nią na kanapę. Popatrzyła na mnie tak, jakby za chwilę miała się rozpłakać i rzeczywiście chyba tak było, bo jej oczy się zaszkliły. Po policzku spłynęła jej pierwsza łza.
 - Przepraszam. - łkała.
Wytarłem jej łzy i podałem opakowanie chusteczek higienicznych. Starałem się uśmiechnąć, jakby to miało pomóc. Nie pomogło. Płakała jeszcze bardziej. Włączyłem radio, muzyka zawsze ją uspokajała. Tym razem było tak samo.
 - Pamiętasz swojego redakcyjnego kolegę? - zaczęła, gdy już trochę się uspokoiła.
W myślach przewijałem wszystkich znajomych z pracy.
 - Victor. - urwała moje przemyślenia.
W odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie pokiwałem głową.
 - Co z nim?
 - To przez niego.
 - Ale co?
Spojrzała na mnie zawstydzona. Wyglądała tak, jakby chciała mi powiedzieć o czymś wstydliwym.
 - Pamiętasz tamtą imprezę? Ja wtedy chciałam wyjść z jakimś chłopakiem. Ale nie przedstawiłam ci tego, z którym naprawdę chciałam wyjść. Poprosiłam pierwszego lepszego chłopaka, żeby udał, że ze mną idzie. Wiedziałam, że jesteś wstawiony i nie będziesz o nic pytał.
Patrzyłem na nią zdziwiony. Łatwo dałem się omotać. Słuchałem dalej, by dowiedzieć się, jak bardzo byłem naiwny.
 - Nie poszłam wtedy z tym chłopakiem. Poszłam właśnie z tym Victorem.
 - Skąd go znasz? - pytałem, jak na jakimś przesłuchaniu.
Spuściła wzrok, a na jej policzki wkradł się rumieniec.
 - Zakochałam się w nim. Tak! Byłam na tyle naiwna, by zakochać się w chłopaku starszym ode mnie o sześć lat.
 - Teraz powiesz, że wiek to tylko liczba, a serce nie sługa. - wtrąciłem - Mów dalej i do sedna.
 - Mówił, że mu się spodobałam i takie pierdoły. A ja byłam zbyt w niego zapatrzona, żeby pomyśleć, że może chcieć mnie wykorzystać. Tak, myślałam, że on mnie naprawdę pokocha, tak bezinteresownie, tak po prostu, tak jak na filmach.
 - To oglądasz dziwne filmy, chyba jedynie komedie romantyczne. Bo w innych filmach faceci zawsze wykorzystują właśnie takie naiwne dziewczyny, jak ty. I takie filmy powstają po to, żeby przestrzec przed takimi sytuacjami, a nie je powielać.
Mówiąc to, czułem się jak jej ojciec. Którego na dodatek nigdy nie miała. Jednak nie krzyczałem, byłem spokojny. Tym bardziej, że wiedziałem, że ona zrozumiała swój błąd. Zasada ograniczonego zaufania, zawsze, wszędzie i do każdego.
 - I on powiedział, że ma dla mnie niespodziankę, ale muszę coś dla niego zrobić. - przerwała.
Znów do jej oczu napłynęły łzy. Złapała mnie za rękę i mocno ją ścisnęła.
 - Poprosił, żebym się z nim przespała. Oczywiście powiedział to takim tonem, że każda dziewczyna mająca choć odrobinę gustu, co do mężczyzn by mu nie odmówiła. Ze mną było tak samo. Nie będę opowiadać szczegółów, bo wiem, że raczej cię to nie obchodzi.
Potaknąłem.
 - Spędziłam u niego noc. Rano strasznie bolała mnie głowa, dał mi jakieś proszki, prawdopodobnie narkotyk. Czułam się wtedy dziwnie, nie wiem, co się działo.
 - Cały czas byłaś u niego? Bo nie było cię spory okres czasu.
Ta dotychczasowa jej opowieść nie układała mi się na razie w nic sensownego.
 - Poprosił mnie drugiego dnia o pomoc. Tak, zgodziłam się mu pomóc. Kochałam go. Myślisz naiwna dziewczynka, wierzy we wszystko, co jej się powie. Może i taka jestem. Nie może, na pewno. Poprosił, żebym została u niego.
 - Po co? - zdziwiłem się, to nie miało sensu.
 - On mieszka w innym mieście, ty coś wynajmuje, pojechaliśmy nawet nie wiem, dokąd. Obiecywał, że będzie cudownie. I było.
 - Aż tu nagle...?
 - Usłyszałam ich rozmowę. Znaczy nie wiem, z kim rozmawiał. Mówił, że wszystko idzie jak należy. Upozorował moje porwanie, by mieć sensację! Artykuł o mnie poszedł właśnie do druku! Chciał ośmieszyć ciebie, a siebie wywyższyć! Chciał sensacji! I ją dostał. Opisał, jak łatwowierne są nastolatki, a przy okazji upokorzył ciebie!
Coś się we mnie zagotowało!
 - Nigdy gnoja nie lubiłem, ale teraz przegiął.
Biegłem już do drzwi, ale Jess starała się mnie uspokoić.
 - Dziwna ta jego definicja pomocy. Ale on za to zapłaci. - mówiłem.
 - Co masz na myśli? - pytała.
Jess na chwile mnie puściła, a ja wykorzystałem ten moment i wybiegłem z domu.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Długo wyczekiwany rozdział o Sykesach :) I jak wrażenia?
Przepraszam, że znowu nie komentuję Waszych blogów, ale nie mam na to czasu. Technikum ekonomiczne mnie pochłonie. Nie daję rady, mimo że dziś był pierwszy dzień. Praktycznie mam cały czas do 15tej. Pocieszający jest fakt, że mam w klasie 23 chłopaków i powiem, że jest na kim oko zawiesić :) Więc może nie będzie aż tak tragicznie :)
Postaram się nadrobić te zaległości :)
Rozdziały powinny pojawiać się chociaż raz w miesiącu.
Jeśli zależy Wam na komach, to przypominajcie mi się na Twitterze :)
A ja póki co mówię Wam "do następnego" ♥

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 22

"NIEZNAJOMA"
~Max
     Nawet nie wiedziałem, dokąd idę, po prostu szedłem. Nogi same obierały kierunek. Nieważne dokąd, ważne, by iść. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po jutrzejszej rozmowie, ale bałem się jej. Nie wiedziałem, co Isabel chce mi powiedzieć, nie umiem się nawet domyślić, ale wiem, że na pewno ta wiadomość mnie nie ucieszy. Wylądowałem na jakimś rozdrożu. Szczerze? Byłem tu chyba po raz pierwszy. Czy to ja tak słabo jednak znam Dublin czy po prostu słabo dziś kontaktuje? Jakoś ta druga opcja wydaje mi się bardziej prawdopodobna. Była we mnie złość. Nie umiałem się opanować mimo, że nie wiedziałem przecież jeszcze, o co chodzi Isabel. Ta dziewczyna wywoływała we mnie zbyt mocne uczucia. Nawet jej imienia nie wypowiedziałbym teraz bez jakiejkolwiek emocji. Tak, bo są tycy ludzie, o których nie można mówić bez emocji. W moim wypadku jest to właśnie Is. To dziwne, bo patrząc na to z dystansem, ja jej nawet nie znam, a jest dla mnie cholernie ważna. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Dlaczego tak bardzo zaangażowałem się akurat w tę znajomość? Nie wiem nawetj, jaka ona jest, znam ją krótko, a mimo to podczas rozmów z nią jakoś tego nie odczuwałem. Tak, zachowuje się jak jakiś nastolatek, którym już dawno niestety nie jestem, albo raczej nastolatka, no nastolatką akurat nie byłem nigdy. Szkoda, bo to by mogło być ciekawe. Nagle coś poraziło mnie po oczach, to nie było przyjemne. Samoistnie oczy zaczęły mi łzawić. Co mnie tak poraziło? Samochód, który by mnie przejechał, bo wcale go nie zauważyłem. W ogóle na tej drodze nie było wcześniej żadnego auta, nie wiem skąd tamto się tam wzięło. Pojawiło się jakby nagle. Jakoś średnio się przestraszyłem. Może gdyby mnie przejechał to byłoby lepiej. Kto wie? 
     Spodziewałem się, że z samochodu wysiądzie za chwilę wściekły kierowca i zacznie się na mnie drzeć, że o mało by mnie nie przejechał, jak ja chodzę i że jestem nieodpowiedzialny. Tym czasem nie. Z samochodu wysiadła kobieta. Długonoga blondynka o seksownym spojrzeniu. Tak, dało się to dostrzec pomimo panującego wówczas półmroku. Miała na sobie czerwoną sukienkę. Tak mi się przynajmniej wydawało, lecz jak podeszła bliżej zauważyłem, że sukienka jest czerwona... ale od krwi! Mimo to, ona nie wyglądała na taką, jakby się tym przejmowała. Co tam, mam całą sukienkę we krwi...
 - Dzień dobry. A raczej powinnam powiedzieć 'dobry wieczór'. - powiedziała nieznajoma, podając mi dłoń.
Ucałowałem damę w rękę. 
 - Witam. - odpowiedziałem.
 - Nic ci nie jest? - zapytała troskliwie.
 - Nie, nic. Wszystko w porządku.
Wtedy podeszła do mnie i pogładziła mnie po policzku. Nie powiem, było to dziwne, ale i przyjemne.
 - Na pewno nic ci się nie stało? - dopytywała.
 - Naprawdę nic. - odpowiedziałem z uśmiechem.
 - Nie wybaczyłabym sobie, gdyby było inaczej. - uśmiechnęła się.
Przez chwilę nastała cisza, dosyć krępująca, ale jakoś mimo wszystko nie potrafiłem tej ciszy przerwać.
 - Podwieźć cię gdzieś, Max? - to ona postanowiła przerwać tą ciszę.
Zaraz, zaraz. Skąd ona znała moje imię?! Przecież ja się nawet nie zdążyłem jej przedstawić. Boję się. Może rozmawiam z jakąś jasnowidzką, czy coś takiego?
 - Skąd znasz moje imię? - powiedziałem wystraszony.
Ta tylko się zaśmiała. Wyglądała uroczo. Jej uśmiech był szczery i niewymuszony, jednak gdy bardziej się jej przypatrzeć, widać było w jej oczach strach, przygnębienie, smutek.
 - Wiem więcej o tobie niż ci się wydaje. - usłyszałem w odpowiedzi.
Nieznajoma odwróciła się i zmierzała w kierunku samochodu, gdy do niego dotarła, odwróciła się do mnie i skinęła głową, abym również podszedł do auta. Chwilę się wahałem, ale zrobiłem to. Ruszyłem w jej kierunku. Dziwne. Nie znałem jej, ale miałem wrażenie, że gdzieś już ją widziałem. Mimo, że czułem się trochę zmieszany całą tą sytuacją, ona wzbudzała moje zaufanie, nie bałem się jej. Wiedziałem, że nic złego z jej strony mnie nie czeka. Obym się nie mylił, powtarzałem w myślach. Ja zbyt łatwo ufam ludziom. Jestem zbyt łatwowierny, to moja chyba największa wada. I najgorsze jest to, że zawsze się przez to na kimś zawiodę, ale ja... nie umiem inaczej.
     Niepewnym, ale równym krokiem dotarłem do samochodu. Blondynka już siedziała za kierownicą i otworzyła mi drzwi, abym wsiadł do jej wozu. Nie wiem, dlaczego rozejrzałem się na boki i dopiero wtedy wsiadłem. Od razu poczułem woń unoszącego się w powietrzu olejku waniliowego. Nie znosiłem tego zapachy, ale teraz jakoś mi on nie przeszkadzał. 
 - Tylko zapnij pasy. - powiedziała nie spoglądając nawet na mnie.
Zrobiłem, o co prosiła. Wystarczy mi to, że prawie mnie przejechała. Po co miałbym ryzykować kolejnym wypadkiem? Na dodatek z NIĄ.
 - Przepraszam, że pytam, ale jak masz właściwie na imię? - zapytał z ciekawości, bo głupio myśleć cały czas 'ona', 'nieznajoma'.
 - Nie musisz tego wiedzieć. - odpowiedziała dosyć ostrym tonem.
Zapadła cisza, Znowu. Jechaliśmy ulicami Dublina i nie była to taka zwykła przejażdżka, ona zmierzała w kierunku mojego domu! Skąd ona znała drogę? Z rozmyśleń wyrwał mnie pisk opon. Popatrzyłem na kierowcę pojazdu, w którym się aktualnie znajdowałem. Wydawała się być nad wyraz spokojna. Ręce kurczowo trzymała nadal na kierownicy.
 - Dlaczego zahamowałaś? - zapytałem i jednocześnie przerwałem ciszę.
Zatrzymaliśmy się w dosyć ładnej dzielnicy, jednej z najdroższych, gdzie praktycznie każdy dom, to willa. My staliśmy akurat pod domem z numerem 8. Był jasnożółty, a przynajmniej, gdy światło na niego padało.
 - Widzisz ten dom, prawda?
W odpowiedzi kiwnąłem głową, to było głupie pytanie. Samochód stał tak, że widać było jedynie ten dom, więc musiałbym być ślepy albo jakimś idiotą, żeby na niego patrzeć, lecz nie widzieć.
 - Mieszka tu pewna osoba, którą niedługo poznasz i masz wobec niej zadanie. - mówiła.
To brzmiało... hym, dosyć komicznie, śmiesznie. Jak w jakimś filmie, horrorze czy czymś takim. Spojrzałem na nią, by zobaczyć czy przypadkiem nie żartuje, nie zdziwiło by mnie to. Nic by mnie dziś chyba już nie zdziwiło. Lecz ona była poważna, śmiertelnie poważna.
 - Co? - zrobiłem wielkie oczy.
 - To, co słyszałeś. I powiedz, że będziesz się tą osobą opiekował i nie pozwolisz na żadne głupstwa.
To było chore. Chora sytuacja. Chory dzień.
 - Dobrze. - odpowiedziałem.
Próbowałem być poważny, choć w pewnej chwili zacząłem się śmiać, ona nie zwracała już na to uwagi, zmierzyła mnie tylko wzrokiem, ale nie był to wzrok, którym chciała by zabić, było to łagodne spojrzenie. Po chwili ponownie ruszyła. Jechaliśmy jeszcze szybciej niż wcześniej. Może ona jest jakąś kierowczynią rajdową czy coś takiego, pomyślałem. Jechaliśmy w ciszy jeszcze przez jakieś pięć minut, aż dotarliśmy pod mój dom. Spojrzałem na nią, była tępo wpatrzona w kierownicę.
 - Dziękuję za podwiezienie. - powiedziałem.
 - Pamiętaj o tym, o czym ci mówiłam. - powiedziała nie podnosząc wzroku.
 - Pamiętam.
 - Nie zawiedź mnie. - powiedziała, a ja wysiadłem z samochodu.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Po drodze jeszcze się odwróciłem. Zdziwiłem się, bo samochodu już nie było, a nie słyszałem, by odjeżdżała. No cóż, zniknęła tak jak się pojawiła, po cichu. Niepewnym krokiem wszedłem do domu. W korytarzu czekali już Jay i Siva.
 - Co się stało? - pytał Loczek, jedząc hamburgera.
 - Długa historia. - odpowiedziałem i złapałem się za głowę tak, jak bym chciał orzeczesać włosy, których niestety nie miałem.
Loczek pokiwał głową. A Seev gdzieś zniknął, lecz po chwili wrócił do korytarza niosąc dwa czteropaki piwa w rękach.
 - Opowiadaj. - powiedział już w salonie.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dedykowany naszej kochanej solenizantce ANGELICE! Która kończy dziś 18 lat :D
Kochanie, życzę Ci jeszcze raz wszystkiego najlepszego :*
A co do rozdziału - miał być o Nathanie, następny o nim będzie. 
Dlaczego znów o Maxie? Bo Kunekunda miała niecny plan ponownego zamieszania w jego życiu :D Zła ja xD
A teraz szczerze, kochani. Kto połączył wszystkie fakty i domyślił się, że ta nieznajoma to Kelsey?
Mam nadzieję, że wszyscy i że każdy wiedział, że to ona, a ja nie popsułam jakiejś niespodzianki, czy coś :D
Może w te wakacje jeszcze coś dodam, postaram się :3
Dodałam też bohaterów, zajrzyjcie w zakładki, jeśli chcecie :D
I niedługo powrócę do komentowania Waszych blogów, a teraz mówię Wam 'papa' :) Zabrzmiało jak w 'Teletubisiach' xD

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 21

"MIŁOŚĆ JEDNAK BOLI"
~Max
     Byłem zmęczony całym tym dniem, myśli kotłowały mi się w głowie. Ona zaraz wybuchnie od tych myśli, jest ich za dużo. Za wiele zbędnych myśli, za dużo problemów, zbyt wiele decyzji do podjęcia. Zbyt wiele wszystkiego! Dlaczego zawsze jest tak, że jak zaczynają się schody w życiu, to jest ich wiele, są kręte i zbyt wysokie, by szybko po nich wejść? A może tylko ja tak mam? Może tylko moje życie to jedne wielkie schody? I na górę nigdy nie wejdę? A góra to przecież brak problemów... Nie, na pewno są ludzie, którzy mają większe dylematy. Moim problemem jest przecież to, jak mam dyskretnie donieść policji, że w restauracji, w której będę pracować handlują narkotykami. Przecież taki problem to nie problem! Tak by powiedział optymista, z którym ja niestety, ale niewiele mam wspólnego. Jestem pesymistą na pół etatu, drugą połowę etatu ma realista, grafik mają różny i to nie ja go ustalam. Zastanawiałem się, co ja mam zrobić w tej sytuacji. W ogóle coś mi tu śmierdziało. W tej sprawie, w sensie. Nie chciało mi się jakoś wierzyć, że ojciec Nevana, właściciel handlował narkotykami. Coś tu nie grało. Bo starszy facet i narkotyki? Na dodatek w tak, nie ukrywajmy, dosyć przeciętnej restauracji? Nie. A może oni chcieli mnie sprawdzić? Czy jestem lojalny. Czy wystarczy mi powiedzieć słówko, a ja już lecę na policję się poskarżyć, jak dziecko do mamy, gdy ktoś zabierze najukochańszą zabawkę. Ale to też nie ma sensu! W ogóle tu nic nie ma sensu... To jest jakaś chora sytuacja, w którą niestety się wplątałem. I po co mi to było? Aż tak mi było źle na tym bezrobociu? Co mi strzeliło do tego pustego, łysego łba?! Sam nie wiem, bezrobocie szkodzi na głowę. I to bardzo...
     Wyjąłem z kieszeni telefon, który wskazywał godzinę 19:19. Ach, ktoś mnie kocha, pomyślałem i usłyszałem w głowie ten ton pustej i naiwnej nastolatki, która zobaczyła dwie takie cyferki w godzinie i już sobie pomyślała, że chłopak, w którym jest zakochana, czuje to samo, co ona. Stwierdziłem, że nie jest jeszcze na tyle późno, bym nie mógł pójść do Isabel. Przyśpieszyłem więc nieco kroku i zmierzałem w kierunku szpitala. Po chwili jednak zwolniłem, serce nie pozwoliło na dalszy niemalże bieg. Tak, wada serca znów dała o sobie znać. A niby miało mi to przejść. Yhym. Na pewno. Kogo ci lekarze oszukują? Już chyba nawet nie pacjentów, bo każdy dobrze wie, że jak zachorował to z tutejszą służbą zdrowia prawdopodobieństwo, że wyjdą z tej choroby jest niemalże takie samo, co wygrana w Toto Lotka, albo i mniejsza. No, ale mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Optymiści, ludzie, którzy żyją marzeniami, a życia nie znają, a nawet jeśli doświadczają czegoś nieprzyjemnego, to nie dopuszczają do siebie myśli, że to jest złe, szukają plusów. Może to i dobry sposób na życie, ale na pewno nie dla mnie. Ja twardo stąpam po ziemi, a nie latam gdzieś w chmurach i śmieję się z tych, co zadręczają się problemami.
     W końcu docieram do szpitala, nie wiem w sumie nawet kiedy. Chyba myśli za bardzo mnie pochłonęły, ale może to i dobrze. Na chwilę zapomniałem, o tej akcji z narkotykami. Ale to przejściowe, będę musiał się z tym zmierzyć. Prędzej czy później. Problem zawsze cię dogoni, choć byś biegł w ucieczce od niego. On nie będzie cie gonić. Spokojnie. On poczeka, aż ty przestaniesz uciekać. I pomyślisz, że już jesteś na tyle bezpieczny, by przestać o tym myśleć. Tak będzie. Tak było. Tak jest. Takie są problemy. Jak bumerang. Jak jojo. Zawsze wrócą. Niestety...
     Gdy tylko wszedłem, kulturalnie przywitałem się z personelem pracującym tuż przy wejściu. Miły uśmiech, ach, jak to działa na kobiety. I szybko popędziłem w kierunku sali Isabel. Wszedłem bez pukania, miałem nadzieję, że zrobię jej niespodziankę. I niewątpliwie zrobiłem. Jej mina nie była jedną z tych bezcennych. To była ta mina, którą najchętniej chciałoby się zapomnieć. Wyglądała na przerażoną, wystraszoną. Wyglądała tak, jak bym przychodząc do niej teraz, ją na czymś nakrył. Isabel stała się tajemnicza... Pewnie to samo myślą o mnie Jay i Seev. Muszę im opowiedzieć o całej tej sprawie, wiem, że im poniekąd, w jakimś sensie na mnie zależy, więc nie mogę ich tak oszukiwać. Nie mam serca. W oczach Is były jakby iskierki złości, lustrowała mnie wzrokiem tak, że aż mnie ciarki przeszły. Nie wiedziałem, o co jej chodzi. Chyba, gdyby mogła zabijać wzrokiem, leżał bym już tu, na szpitalnej podłodze martwy. Na szczęście nikt jej takiej mocy nie dał. Na moje szczęście. Usiadłem na krzesełku obok łóżka. Nie pytałem o jej zgodę. Bałem się jej, gdy tak patrzyła. Położyłem dłonie na nogach i siedziałem. Czułem się, jak dziecko w pierwszej klasie podstawówki, czekające aż jego pierwsza w życiu lekcja się zacznie. Tak samo nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, a wiedziałem, że ona za chwilę się odezwie. Momentalnie moje serce zaczęło mocniej bić, a ja nie mogłem nic na to poradzić. To była chyba miłość. W innym wypadku przecież nie zachowywałbym się tak, moje serce by nie szalało, a mi nie robiło by się gorąco. Tak wygląda miłość?! To chyba raczej stan przedzawałowy, a nie miłość. W każdym razie miłość boli, a przynajmniej sprawia ból, chociaż lekki, ale jednak. Ach, cierpienie to chyba moja praca, w niej czuję się spełniony. Chociaż dlaczego ja już przeżywam? Przecież ona jeszcze nic nie powiedziała, a ja już trzęsę dupą. Tchórz ze mnie i tyle.
 - Co ty tu robisz? - powiedziała w końcu.
 - Ja. Nie. Wiem. Tak. Jakoś. Przyszedłem. - mówiłem jak dziecko wierszyk, który przeczytało parę razy i nie do końca pamiętało słowa.
 - Co ty się tak jąkasz, kochanie?
Kochanie? Nie wiem, czemu, mówiła niby normalnym tonem, ale mimo wszystko to słowo brzmiało nad wyraz sztucznie w tej chwili.
 - Max, widzę, że coś się stało. Powiedz.
 - Nie, wszystko jest okej. - odpowiedziałem oszukując samego siebie.
 - Wiesz co?
Spojrzałem na nią.
 - Był u mnie mój były.
Moje oczy zrobiły się szerokie. Nigdy wcześniej o nim nie mówiła. Ale czego ja się spodziewałem? Że dziewczyna o takiej urodzie nigdy nie miała chłopaka? Ja naprawdę jestem głupi.
 - I co? - starałem się nie okazywać zdziwienia, ale to nie było jednak aż tak łatwe, jak mogło by się wydawać.
 - I powiem ci jedno, musimy porozmawiać.
W głowie miałem najgorsze myśli. Właśnie w tej chwili uświadomiłem sobie, że jestem w niej szalenie zakochany i chyba chcę spędzić z nią resztę życia. Nie, nie chyba. Na pewno! A ona być może chce mi powiedzieć, że znów są razem, a ze mną może się zaprzyjaźnić. Nie mogłem do tego dopuścić!
 - Ale to nie jest rozmowa na teraz.
 - A na kiedy? - zdziwiłem się.
Jeśli miała mi coś do powiedzenia, to mogła powiedzieć to teraz. Co tam, kilka myśli więcej w tą czy w tamtą, nawet bym nie odczuł.
 - Jak stąd wyjdę. - była jakby nieobecna przy tej rozmowie.
 - Czyli? - nalegałem na odpowiedź.
 - Jutro.
Nic nie odpowiedziałem. Po prostu wyszedłem. Czułem, że tak powinienem zrobić. Bez pożegnania. Bez 'cześć', 'pa', 'do widzenia', 'żegnaj'. Bo żadne z tych pożegnań nie było na miejscu...

CIĄG DALSZY NASTĄPI....


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I jak mylicie? Co powie mu Isabel? xD
Nudny wyszedł, przyznajcie. Na dobrą sprawę nic nie wnosi.
Ale Wy oceniacie :)
Z dedykacją dla Lajli z okazji półrocznicy znajomości
Do następnego :(

wtorek, 16 lipca 2013

Rozdział 20

"KTO W DZISIEJSZYCH CZASACH JESZCZE KOCHA?"
~Isabel
     Leżałam w tym szpitalu i myślałam, że oszaleję. Ta cała sytuacja nie była mi na rękę. Nie podobało mi się tam. Zresztą komu normalnemu podobało by się w szpitalu? I to tuż po porodzie? No właśnie... To przynosili to zabierali mi moją Yvonne. Nie powiem, kochałam ją. Była moim dzieckiem, to ja nosiłam ją pod sercem, to ja można powiedzieć, byłam jej domem, przez te kilka miesięcy. Ale mimo wszystko były sytuacje, że gdy o niej myślałam, wzbierało we mnie obrzydzenie. Myśl, o tym, kto jest jej ojcem była okropna. Mój ojciec jest zarazem jej ojcem. To przecież tak jakbym... była matką własnej siostry. Przecież w to się aż wierzyć nie chce... Ale mimo wszystko kochałam ją. Nie potrafiłabym odrzucić jej, a zwłaszcza teraz. Teraz, gdy jest przy mnie Max, będzie już dobrze. A przynajmniej powinno. Trzeba w to wierzyć. Bo ponoć nadzieja umiera ostatnia, tak słyszałam...
     Do mojej sali weszła pielęgniarka. Po raz kolejny bez pukania. Już miałam jej zwrócić, ale w porę oddała mi dziecko i nieco mnie tym uspokoiła. Wiem, że nie byłam u siebie, ale mimo wszystko jakaś namiastka normalności, prywatności i przyzwoitości z jej strony by się przydała. Że o kulturze nie wspomnę... Ale, no cóż nie można przecież wymagać za wiele. Położyłam delikatnie obok mnie maleństwo i wpatrywałam się w nią. Przypominała mi ojca. I to bardzo. Za bardzo. Miała takie same oczy, chyba to mnie w jej wyglądzie najbardziej przerażało. Gdy ona zaczynała płakać, co jak wiadomo zdarzało się często, miała to same spojrzenie, jak on. Pełne nienawiści, przerażające, mrożące krew w żyłach, wtedy wiedziałam, że zaraz zgwałci mnie po raz kolejny. Starałam się o tym zapomnieć, ale teraz ona mi o tym przypominała, i będzie mi o tym przypominać już do końca moich dni. Zresztą czegoś takiego nie da się zapomnieć. Można próbować, ale to się nie uda. Gdy już zapomnisz, to wspomnienia wrócą w najmniej oczekiwanej przez ciebie chwili, na dodatek ze zdwojoną siłą. We mnie ta skaza zostanie już na zawsze. Jej się nie da wymazać. Myślałam nad jakąś terapią, wizytą u psychologa czy czymś takim, ale nigdy się na to nie zdobyłam. Nie potrafiłabym tak przyjść w umówionym dniu, o umówionej godzinie i w umówionym miejscu, usiąść i zacząć opowiadać jak mój ojciec mnie gwałcił. To nie jest nic przyjemnego. A poza tym psycholog zaczął by pewnie opowiadać, że to nie jest moja wina, że nie powinnam szukać jakiegoś błędu, czegoś czymś go do tego zachęciłam do tego. Takie pieprzenie, które nie daje efektu, do myślenia też nie daje, bo on ci wszystko powie, bo przecież wie najlepiej, bo nie po to chodził na studia, jego rodzice za nie płacili, on spał kątem u znajomych, żebyś ty wielce skrzywdzona przyszła mu tam napieprzać i gadać, że ty to wiesz, skoro on ma ułożone formułki i nimi operuje. To nie dla mnie. Jak będę chciała posłuchać takiego gadania, to sobie obejrzę film psychologiczny albo jakiś inny o tematyce takiej, jak moje życie i więcej się zapewne z niego dowiem, niż z tej wizyty. Takie jest życie. Brutalne. Ale nic na to nie można poradzić. Można próbować, ale jak ktoś urodził się nieszczęśliwy, tak jak ja, to pozostanie taki do końca życia. Ktoś musi cierpieć, żeby te wszystkie gwiazdy, prezesi wielkich firm, ludzie sukcesu mieli w życiu dobrze. Taka już jest kolej losu. Tak działa ta machina, zwana przeznaczeniem. W sumie z życiem jest jak z kasynem, raz masz szczęście i zgarniasz wszystko, a drugim razem tracisz wszystko i musisz to odbudowywać. Ten sam mechanizm.
     Z moich rozmyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Trzy razy i drzwi się otworzyły. Nie musiałam mówić 'proszę', tu naprawdę nie ma zasad, o kulturze chyba też nie słyszano. W drzwiach stanął dobrze zbudowany, przystojny mężczyzna. Nevan. Mój były chłopak. Zerwaliśmy około dziesięć miesięcy temu, może nawet więcej. Tym bardziej nie rozumiem powodu jego wizyty. Przyjrzałam mu się dokładnie. Nic się nie zmienił. Przynajmniej z wyglądu. Nadal miał blond grzywkę zaczesaną do góry, dalej chodził tylko i wyłącznie w koszulach i nadal nosił trampki Converse, które kupiłam mu na urodziny. Myślałam, że etap z nim w moim życiu jest na dobre zamknięty. Myliłam się. Gdy go zobaczyłam poczułam jakieś dziwne ściskanie w żołądku, ale nie były to motylki, raczej zdziwienie, że go widzę. Wysłałam mu pytające spojrzenie, najwidoczniej nie miałam przy tym zbyt tęgiej miny, bo od razu się skrzywił i zmarszczył brwi. Usiadł tuż przy moim łóżku. Był coraz bliżej, a ja czułam się coraz bardziej niepewnie i nieswojo. W sumie to nie chciałabym, żeby Max teraz wpadł w odwiedziny. Nie chciałabym się tłumaczyć...
 - To twoja córeczka? - zapytał cicho.
Usłyszałam jego głos, wspomnienia coraz bardziej zaczęły wracać. Mówił cicho, tak jak wtedy kiedy chciał popełnić samobójstwo. Mówił resztkami sił, czuł, że tabletki zaczynają działać. Wziął ich wtedy mnóstwo. Nie wiedziałam, co mam robić i zadzwoniłam po pogotowie. Dlaczego chciał się zabić? Dowiedziałam się, że mnie zdradzał. Z wieloma. Na dodatek ćpał, ja ćpałam z nim, ale nie w takich ilościach... Bolało, jak się o tym wszystkim dowiedziałam. Najbardziej bolał jednak widok jego, jak już prawie umierał. Sama tego chciałam. Powtarzałam mu, że jeśli chce coś jeszcze dla mnie zrobić, to niech się zabije. Wziął to na serio. Potem dzwonił. Ale ja nie potrafiłam z nim rozmawiać. Odrzucałam za każdym razem. W pewnym momencie odpuścił. Aż do dziś...
 - Nie, koleżanki. Poszła do monopolowego i prosiła, żebym jej córki popilnowała.
Nie umiałam inaczej. On mnie okłamywał. Sarkazm był jedynym sposobem, bym zniosła jakoś rozmowę z nim.
 - Wiem, że nie chcesz, żebym tu był. Ale... ja nie umiem już żyć. Żyć bez ciebie. Kocham cię, rozumiesz? Chcę być z tobą, zmieniłem się, naprawdę.
 - Miałabym w to uwierzyć?
Nie chciałam w to wierzyć, ale... On miał w sobie to coś, czym zawsze moje serce stawało się jakby miększe i przyzwalało na to, co on mówi. Tego w sobie nienawidziłam. Że emocje brały górę nad rozumem.
 - Naprawdę się zmieniłem. Obiecuję ci, że nigdy już nie zdradzę cię, ani nic innego. Już nie ćpam, możesz mnie przeszukać. - wskazał na kieszeń w koszuli.
Nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć. Chciałabym, żeby ktoś mnie w tej chwili uszczypnął i żeby okazało się, że to jednak sen.
 - Co mam zrobić, żebyś mi uwierzyła? - jego oczy zaszkliły się.
Zdziwiłam się, bo on nigdy nie płakał. Nigdy! A teraz wyglądał, jakby naprawdę miał się rozpłakać, nie udawał. Wystawił rękę w moją stronę, podwinął rękaw od koszuli, ukazując nadgarstek, na którym widniało moje imię!
 - Coś ty zrobił? - krzyknęłam i Yvonne zaczęła płakać.
 - Skoro nie mogę mieć cię naprawdę przy sobie, to mam chociaż twoje imię. - uśmiechnął się - Mogę? - powiedział pokazując na małą.
Skinęłam głową, choć niechętnie.
 - Ona może być moja? - zapytał.
 - Nie! - znów krzyknęłam.
W mojej głowie panowała jakaś wojna. Tysiące myśli biło się ze sobą.
 - Chyba nie... - powiedziałam po chwili, bo zwątpiłam...
Nawet nie wiem kiedy, złapałam go za rękę i mocno ścisnęłam. On odłożył małą i pochylił się przy mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy i pocałował! Odwzajemniłam ten pocałunek... Naprawdę nie wiem dlaczego. Poczułam, że jednak ta miłość zbyt wiele przeszła, by umrzeć. Trwaliśmy chwilę w pocałunku, dopóki mi nie zadzwonił telefon. Max. Co ja mu miała powiedzieć? Ja go nie kocham... Nie kocham Max'a! Za krótko go znam. Ja go tylko lubię. Ale trudno, pogram nim trochę. A konkretniej jego uczuciami, moimi bawiono się całe życie, teraz ja pobawię się czyimiś...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że Was nie uprzedziłam, że Isabel jednak nie kocha Max'a... No tak jakoś wyszło. 
A szczerze - kto zdziwiony? :)
Łatwo mi się go pisało, naprawdę, jak rzadko. Chociaż ciężko było zmienić perspektywę, bo pisałam cały czas o Parkerze. Dlatego nie zdecydowałam się jeszcze na rozdział oczami Max'a, tylko Isabel :)
Ale chyba nie wyszło aż tak źle? :D
Mam mnóstwo pomysłów na to opowiadanie, więc prawdopodobnie 50 rozdziałów to minimum, ile będzie miało :)
Może być więcej, ale to już zależy od Was i od mojej głowy :)
To do następnego :*

poniedziałek, 15 lipca 2013

Kilka informacji.

Jak widzicie - zmieniłam szablon :)
Mam nadzieję, że podoba Wam się i że będzie się dobrze na nim czytać :)
Tak, wiem, że blog jest o The Wanted a tu nagle na szablonie Dean z serialu 'Supernatural'. Ale niedługo dowiecie się dlaczego :)
Hah, zawsze trzymam w niepewności, prawda? :D
Nie wiem, kiedy uda mi się dodać rozdział, bo blogger płata figle i nie mogę się ostatnio nawet zalogować, dziś się udało, ale nie mam weny :C
Postaram się dodać coś jeszcze w tym miesiącu. Ale jest też małe zamieszanie, moja babcia jedzie do szpitala, więc nie wiem, jak to będzie...
Ale obiecuję, że Was nie zawiodę i w lipcu jeszcze coś przeczytacie :)
Niestety zauważyłam, że liczba komentarzy spada. Zatem mam też prośbę, jest lista osób informowanych, więc proszę żebyście w komentarzach bądź na Twitterze napisali do mnie, czy mam Was nadal informować, to by mi nieco ułatwiło życie, bo niektórzy już nie czytają, a są nadal informowani.
Tak więc do... przeczytania :3

czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 19

"CO JA TU ROBIĘ?"
~Tom
     Poczułem czyjś dotyk na ramieniu, ciepła dłoń, która jakby coś ode mnie chciała. Powoli otworzyłem oczy, nie powiem, sprawiało mi to trudność. Lecz kobieta stojąca nade mną ułatwiła mi to święcąc mi lampką prosto w twarz. 
 - Dobrze, że w końcu się pan ocknął. Martwiliśmy się, że pan z tego nie wyjdzie. - mówiła przyjemnym tonem kobieta ubrana w biały strój. Była milsza, niż wyglądała.
Zaraz, zaraz... Wyjdzie?! Z czego ja niby miałem wyjść? Co mi się takiego stało? A tak w ogóle, gdzie ja do cholery jestem? Rozejrzałem się dookoła. Nie znałem dotąd tego miejsca. Białe ściany, a na nich wielki obraz namalowany akwarelą, przedstawiający talerz z owocami. Przypominał ten, który niegdyś wisiał w kuchni mojej babci. Okazało się, że jestem w piżamie i leżę w łóżku. Spojrzałem pytająco na kobietę, która pokręciła głową z uśmiechem.
 - Jak rozumiem nic pan nie pamięta?
Pokiwałem głową, która teraz zaczęła mnie strasznie boleć. Goździkowa przypomina, na ból głowy Etopiryna!
 - Hym... ogólnie to jest pan dziwnym przypadkiem. - powiedziała i zrobiła zakłopotaną minę, bo chyba nie bardzo wiedziała, co ma mi powiedzieć.
 - No, domyślam się, ja już tak mam. Jak coś się ze mną dzieje, to zawsze jest to coś dziwnego. - starałem się jakoś rozładować napięcie.
 - Znalazł się pan tu tydzień temu. Byłam pan, hym, w śpiączce. Na skutek przedawkowania silnych leków i dużego stresu. Wiemy, że pan sam nie wziął tych leków. Prawdopodobnie ktoś panu ich dosypał do napoju.
Moje oczy zapewne przypominały w tamtej chwili spodki. Kto mi mógł czegoś dosypać? Ale fakt, teraz czuję się jakoś inaczej, lepiej niż w ostatnich dniach. Tsa, pewno dlatego, że mnie odtruli...
 - Czuje się pan już lepiej? - zapytała pielęgniarka.
Pokiwałem głową, a ona wybiegła z sali. Pewnie przypomniała sobie, że skoro byłem w śpiączce, a teraz się z niej wybudziłem, to musi zawiadomić o tym lekarza. Ach, te kobiety...
     Po chwili do sali wszedł lekarz. Dosyć stary, ale dobrze zbudowany, widać było, że mimo starszego wieku dba jednak o siebie. To dobrze o nim świadczyło. Nie był pewnie lekarzem, który każe ci dbać o zdrowie, a sam tego nie robi. Zadał mi kilka pytań i przebadał. Nie lubiłem badań, ale co mogłem zrobić? Nie miałem jak się sprzeciwić. Byłem więc posłuszny. Po jakimś kwadransie lekarz wyszedł i zostałem sam w sali. Jednak nie dane mi było długo cieszyć się samotnością. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiłem się, że w ogóle je zamknęli, dotąd były one cały czas zamknięte. Pewnie pielęgniarka chciała mieć na mnie oko, bo bardzo przejęła się moim "przypadkiem". Dziwiłem się tej kobiecie, że przejmuje się kimś takim, jak ja, ale nie miałem na to wpływu.
 - Proszę. - powiedziałem cicho, co mnie trochę zdziwiło, mój głos na ogół był głośny i mocny, a teraz ledwo co mówiłem. Chyba rzeczywiście jest ze mną nie najlepiej.
Ktoś nacisnął na klamkę i po chwili drzwi się otworzyły. Jak się okazało tym "ktosiem" był Jay, ten policjant. Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłem. Bo czego on mógł chcieć? Znowu mam identyfikować ciało? Składać zeznania, czy co tym razem? A może wiedzą już, kto zamordował Kelsey? Byłem ciekaw, więc jako pierwszy się odezwałem:
 - Coś się stało?
policjant zawahał się. Cały czas stał przy drzwiach, lecz po chwili skierował wzrok na krzesło stojące tuż przy łóżku. Jego oczy jakby mówiły "Mogę usiąść? Nie widzisz człowieku, że jestem zmęczony?". Więc od razu powiedziałem:
 - Proszę, niech pan siada.
Od razu miał inny wyraz twarzy, gdy usiadł. Wyglądał, jakby przebiegł maraton i w końcu dobiegł do mety.
 - Pewnie myśli pan, że przyszedłem tu w sprawie pańskiej narzeczonej.
Czy zawsze, gdy ktoś o niej wspomina, to musi tak boleć? Nie da się cofnąć czasu? Oddałbym nawet swoje życie, byleby ona odzyskała swoje... Gdybym mógł, to poszedłbym teraz na rozdroże i zawarł pakt z demonem... Ale nie mogę. Czasu nie cofnę. A zapomnieć przecież też się nie da o tym, co było. Kelsey była i jest moim życiem, nawet, że teraz jej nie ma. Co raz weźmiesz do serca, zostanie w nim na zawsze. To ona kiedyś tak do mnie powiedziała. Mówiła, że to z jakiegoś wiersza, który przeczytała i był dla niej naprawdę ważny. Nigdy nie mówiła wprost, że mnie kocha. Zawsze mówiła w ten sposób. Za to ją właśnie kochałem. Wróć! Za to ją kocham. Nadal. To, że jej już nie ma, wcale nie oznacza, że umarła również nasza miłość. Być może wręcz przeciwnie. Może jest to coś w rodzaju próby dla mnie? Kto wie?
 - Niestety, ale jestem tu w zupełnie innej sprawie. - spuszcza wzrok, jakby miał powiedzieć mi o czymś ważnym, ale zarazem wstydliwym, po chwili jednak podniósł głowę i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że miałem wrażenie jakby się na mnie zawiódł.
 - Coś zrobiłem? - zapytałem zmieszany jego zachowaniem.
 - Tak. A mianowicie... - nie dokończył.
Podał mi dwa zdjęcia. Na jednym był chłopak, młody, całe życie było przed nim, ale było widać, że do świętych to on nie należał. Był martwy. Ktoś go postrzelił, a raczej powinienem był powiedzieć - zastrzelił. Leżał w kałuży krwi z przerażonym wzrokiem utkwionym w górze. Drugie zdjęcie przedstawiało niemalże taki sam obraz, tyle, że chłopak był innego wyglądu. Przestraszyłem się tych zdjęć. No bo co ja miałem z nimi wspólnego? Przecież ja nawet nie znałem tych chłopaków. Ba! Ja ich nawet z wyglądu nie kojarzyłem, widziałem ich pierwszy raz na oczy.
 - Czy ja mam z tym coś wspólnego?
Milczenie. Cisza. Ponowiłem pytanie.
 - Tak. To pan ich zastrzelił.
 - Co?! Ja nie mogłem tego zrobić. Jak? Gdzie? Kiedy?
 - Tego jeszcze nie wiemy, ale na pistolecie, którym zostali zastrzeleni są tylko i wyłącznie pańskie odciski palców. Więc co pan wnioskuje?
Przemilczałem. Wolałem się już nie pogrążać. I tak pewnie będę składał jeszcze jakieś zeznania, to wtedy będę się z nim kłócił.
 - Gdy tylko pan opuści szpital, musi złożyć pan zeznania i nie obejdzie się również bez aresztu.
Moje oczy zrobiły się wielkie. Areszt? Najpierw kostnica, teraz szpital, później areszt. Może od razu na cmentarz, co? Bo niedługo i tak tam wyląduje. Przekręcę się przez samego siebie. Tsa, kopnę w kalendarz. Dlaczego w ogóle mówi się, jak ktoś umarł, że kopnął w kalendarz? To niedorzeczne. I na dodatek bez sensu. Dlaczego akurat kalendarz a nie zegar? Hym? On też odmierza czas...
 - Powiem lekarzowi, żeby zawiadomił mnie, gdy będzie pan wychodził.
Kiwnąłem głową.
 - Do widzenia. - powiedział policjant i wyszedł. Pewnie moja reakcja wydała mu się dosyć dziwna, bo dowiedziałem się, że zabiłem dwoje ludzi, a ja nic sobie z tym nie zrobiłem. Ale co ja mogłem? Kłócić się z nim? Pewnie i tak, by mi nie uwierzył. A zresztą ja nic nie pamiętałem z tamtego dnia, prócz identyfikacji ciała Kelsey. Przecież byłem naćpany jakimiś tabletkami, nie wiadomo jakimi, nie wiadomo jakiego pochodzenia, więc różne mogły mieć działanie. Mogłem po nich zrobić wszystko, a nie pamiętać niczego i to chyba było w tym wszystkim najgorsze.
     Przyłożyłem głowę do poduszki i momentalnie odleciałem. Morfeusz wziął mnie w swoje objęcia. Co mi się śniło? Krew. Chłopak. A raczej dwóch. Pistolet. Strzał. Ja. Papierosy. Kelsey. Narkotyki. Strzał. Próba samobójstwa. Szpital. Obudziłem się cały zlany potem. Krzyczałem. Śniło mi się to. To, jak ich zabiłem... To było okropne. To naprawdę byłem ja. Wpadłem w jakiś szał. Amok. Serce waliło mi jak oszalałe. Po chwili przypomniało mi się, że mam przy łóżku pilota i wystarczy, że nacisnę jeden przycisk i zaraz przyjdzie pielęgniarka bądź lekarz. Szybko nacisnąłem guzik. Ostatkami sił. Nim ktoś do mnie przybiegł. Zemdlałem. Chyba. Albo umarłem. Nie wiem, ciężko to rozróżnić, bo jeszcze nigdy nie umarłem i nie znam tego uczucia... Słyszałem jeszcze chwilę krzyk pielęgniarki. Ale niedługo. Moje powieki zacisnęły się jeszcze bardziej, tak jakby raziło mnie nie wiadomo jak ostre słońce. Już nic nie słyszałem. Nie widziałem. Nie czułem...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wrażenia? ;)
Mi się nawet podoba rozdział. Miałam dosyć sporą wenę, ale i tak dużo zmieniłam w tym rozdziale. Nie mówię tu o treści, lecz o fabule ;)
Miał być nieco dłuższy, ale co nieco mi się skasowało, chyba nie macie mi za złe, co? ;>
Mam nadzieję, że jest ciekawie ;D
Następny będzie o Max'ie, bo tylko Tom i Tom... xD
Rozdział dedykuję moim kochanym:
Magical - za to wypytywanie na Twitterze, kiedy będzie rozdział ;) Nie powiem, motywowało mnie to ;) Dziękuję ;*
Kinii - Siostra, kochanie, uważaj na siebie następnym razem na tym  rowerze ;D I za całokształt ;)
Lajli - Lajluś, kochanie, dziękuję, że też mnie pospieszałaś z tym rozdziałem i wygadałam Ci się jaka była poprzednia fabuła, a to było takie moje Top Secret xD
KOCHAM WAS WSZYSTKICH <3 
Jesteście dla mnie naprawdę ważni ;*
A i proszę o komentarze, bo niestety ich liczba ostatnio spadła.

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 18

"PISTOLET TO ZAGŁADA W RĘKACH SZALEŃCA"
~Tom
     Gdy wyszedłem z tego pomieszczenia (nie pamiętam nawet jego nazwy, może po prostu nie chcę?) dopiero wtedy zaczęło do mnie powoli docierać, co się stało. Czego się dowiedziałem. Byłem cholernie zły. Nie wiedziałem, co mam robić. Więc odpaliłem kolejnego papierosa, to był chyba już dziesiąty w ciągu ostatnich dwudziestu minut, ale co ja mogłem poradzić? To mnie odstresowywało. Chociaż czy ja czułem stres? Czy ja w ogóle rozróżniam jeszcze emocje? Czy ja wiem czym są emocje? Wiedziałem, gdy ona żyła. Wtedy z każdym dniem poznawałem nowe emocje. Te pozytywne. Teraz, jak widać, przyszedł czas, by poznać te najgorsze jakie mogą być, wszystkie negatywne emocje. Najgorsze jest chyba to, że wszystkiego jest nawał. Stres, lęk, ból, tęsknota. Chciałem nawet powiedzieć, że nostalgia, ale przypomniało mi się, że to przecież tęsknota za ojczyzną. Choć... jakby się tak dłużej zastanowić to Kelsey była dla mnie ojczyzną. Moją osobistą. Zresztą czy mogło mnie wtedy cokolwiek odstresować? No właśnie, nic! A to pozwalało mi choć na chwilę zapomnieć. A tak w sumie - komu ja się tłumaczę? Samemu sobie? Przecież to jakaś paranoja. A w sumie to winny się tłumaczy... Ale czy ja jestem winny? Nie miałem wpływu na to, co się stało. Może po części, ale na pewno nie miałem bezpośredniego wpływu. Nie dbam już o zdrowie, kiedyś dbałem, bo miałem dla kogo. Teraz już nawet to nie ma dla mnie znaczenia. Za te moje przemyślenia to też pewnie niedługo mnie w jakimś domu bez klamek zamkną. Choć kto wie? Może tak by było lepiej?
     Wszedłem do domu. Do domu, w którym poza pustką nie ma już nic. Zaraz, zaraz. Skoro jest pustka, to przecież nie ma nic. Co ja mówię? Nie, raczej co ja myślę? Boże, ulituj się nade mną i tak nie masz nic innego do roboty w tym swoim niebie... Powoli opadłem na kanapę, czułem jak oczy same mi się zamykają, ale nie chciałem spać. Nie wiadomo, co by mi się przyśniło, a ja chciałem na spokojnie pomyśleć. Czy Kelsey była aniołem? Dlaczego ten jej 'magiczny' tatuaż pojawił się nagle? Pewnie dlatego, że był magiczny... Ach, co za banał, odpowiedź na pytanie jest już w pytaniu. Sarkazm. Jedyna metoda obrony przed własną wyobraźnią i myślami. Tsa, kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie... Poszedłem do kuchni zrobić sobie kawy. Odruchowo przechodząc włączyłem radio. Znowu jakiś wypadek, ktoś kogoś zabił, powódź, wyprzedaż kradzionych pistoletów, akcja policyjna, akcja charytatywna, Beyonce gra koncert... Wróć! Wyprzedaż pistoletów?! Musisz tam iść i kupić pistolet, słyszę dziwny głos w mojej głowie. Czy to już? Czy już zwariowałem? Nie. Przecież nadal mam kontrolę nad tym, co robię. Ze mną jest naprawdę coraz gorzej... Powolnie wstałem z krzesła w kuchni, kawy nawet nie zrobiłem. Odwróciłem się i spojrzałem na zegarek, ale mój wzrok był tak nieobecny, że nie zarejestrowałem godziny. Powtórnie wyszedłem z domu. Szedłem uliczkami a jedyne co mi towarzyszyło, to spaliny. Boże, jakie to miasto jest zanieczyszczone! A wyjęli by te dupy z samochodów i rekreacyjnie przeszli się na spacer, a nie wożą się w tych Nissanach i innych Peugotach i psują nam porządnym obywatelom zdrowie. Aha, uważam się za porządnego obywatela? Rany, co ja pieprzę? Chyba nieświadomie coś brałem. Albo to przez te papierosy. Skutek uboczny. Albo może leków nie wziąłem. Ale przecież ja w ogóle nie biorę leków! Tak, zdecydowanie brak mi snu. Ale nie dbam o to. Najwyżej umrę z przemęczenia. Przemęczony teraz to mogę być chyba jedynie tym myśleniem. A mówią, że myślenie nie boli. Jak zwykle kłamią. Wszyscy kłamią. WSZYSCY! Telewizja, prasa, internet, przyjaciele, rodzina. Nie ma osoby, która nigdy nie skłamała. Nie w dzisiejszych czasach, gdy każdy oszukuje na wszystkim, nawet z byle powodu i nawet bez celu. Niektórzy nawet nie znają sensu słowa 'prawda'. Dla niektórych ono nawet nie istnieje. Świat zbudowany jest na jednym wielkim kłamstwie. Do czego to wszystko prowadzi? Na pewno do niczego dobrego. Ktoś kiedyś powiedział, że jest cała prawda, prawie prawda i gówno prawda. Teraz istnieje i funkcjonuje już chyba tylko ta trzecia opcja. Smutne, ale prawdziwe. Jak to brzmi?
     Nie wiem jak, ale nagle znalazłem się w starej, opuszczonej melinie. Nie znałem dotąd tego miejsca, ale coś kazało mi wejść do środka. Tylko z zewnątrz wyglądało to pomieszczenie na melinę. Wewnątrz był to normalny budynek. Fakt, że nienajnowszy. Wszedłem wgłąb budynku.
 - Chcesz coś kupić czy jesteś z policji? - usłyszałem nieznany mi głos.
Zawahałem się. Kompletnie nie wiedziałem, co zrobić.
 - Yyyy, kupić. - wydukałem.
Zza ściany wychylił się chłopak, około dwudziestki.
 - No to chodź. - powiedział zachęcająco.
 - Co chcesz? - powiedział, pokazując ręką na jakieś narkotyki i broń.
Spojrzałem w ziemię. Poczułem się jakoś dziwnie nieswojo. Za pewne wyglądałem, jak dziecko, które coś przeskrobało i boi się reakcji mamy.
 - Ten pistolet. - jakby coś się we mnie odmieniło.
Momentalnie stanąłem wyprostowany, głowa w górze. Podałem pieniądze i wziąłem do ręki pistolet, który wybrałem. Zważyłem go w ręce.
 - Przyda się? - zapytał dryblas.
Wtedy nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale wymierzyłem w jego stronę. W jego oczach widać było zdziwienie, przerażenie, strach. Był jak sparaliżowany. Może to i głupie, ale cieszył mnie ten widok. Tak samo pewnie wyglądała Kelsey na parę chwil przed śmiercią. Wiem, że na pewno to nie on ją zabił, ale mimo wszystko czerpałem jakąś dziwną satysfakcję, gdy patrzyłem na jego twarz. Jego serce też musiało strasznie mocno bić, bo koszulka niemalże furkotała. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, lekki, sarkastyczny. Na jego twarzy jeszcze większe zdziwienie. Wiedziałem, że teraz właśnie analizuje wszystko to, co zrobił w życiu. To, co zrobił źle, to co lepiej. Ale na pewno miał coś za uszami. Nikt przecież nie jest niewinny. A on na pewno taki nie był. W pewnej chwili jakbym odzyskał trzeźwość umysłu. Zorientowałem się co robię. Szybko wybiegłem stamtąd, gdzie byłem.
     Rozejrzałem się dookoła. Byłem jakby gdzie indziej. Wokół był las i tylko las. Nic inego. Same drzewa. Pustkowie.
 - Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? - krzyczałem.
Nie długo trzeba było czekać na komentarz. Nagle, nie wiadomo skąd pojawiła się dwójka koleżków. Około piętnastu lat mieli, chyba.
 - Pan nie wie, co tu robił? Tu zabili pana narzeczoną. Może przyszedł pan popłakać? - obaj zaczęli się śmiać.
Jak to? To tutaj zabili Kels? Na dobrą sprawę to ja nawet nie wiedziałem, gdzie ją zabito. Z nerwów przygryzłem wargę. Nie wiem dlaczego, ale ci dwaj zaczęli jeszcze bardziej się śmiać.
 - Co? Kacyk? Czy to z tęsknoty? - żartowali.
Wtedy coś we mnie wstąpiło. Nie wytrzymałem. Chwyciłem za pistolet i wymierzyłem w nich. Nie zaczęli uciekać. Nawet się nie wystraszyli. Pewnie myśleli, że mam jakąś zabawkę. Oddałem strzał. Najpierw w jednego, potem w drugiego. Padli momentalnie. Wokół ich ciał pojawiły się kałuże krwi. Zacząłem strzelać na oślep. Nie wiedziałem, co się dzieje. W pewnym momencie poczułem, że robi mi się słabo. Usiadłem na ziemi. W głowie mi szumiało. Świat się kręcił. Po prostu odlatywałem. Przyłożyłem pistolet do skroni. Samobójstwo - to było jedyne rozsądne rozwiązanie. Rozsądne? Czy ja jeszcze posiadam rozsądek? W ogóle czy ja jeszcze posiadam mózg? Chyba nie... Pociągnąłem za spust. Niestety... Zabrakło naboi...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wróciłam! ;)
Postaram się już nigdy nie zawieszać tego bloga.
On jednak zbyt wiele dla mnie znaczy...
Nawet nie wiecie, jak bardzo brakowało mi pisania, może to tłumaczy nieco dłuższy niż zwykle rozdział. Ale to chyba dobrze, nie? ;D
Niestety nie wiem, kiedy uda mi się wrócić do komentowania Waszych cudownych opowiadań. Naprawdę bardzo przepraszam, ale mam dosyć spore zaległości. Postaram się je nadrobić, ale kiedy to nastąpi?
A co do rozdziału - podoba mi się. Naprawdę! Też nie wierzycie w to, co mówię, prawda? xD Podoba mi się dlatego, że jest tu parę poglądów, z którymi się zgadzam. Tom zwariował, a nie ukrywam, że łatwo mi się piszę teraz z jego perspektywy. Dziwne, ale prawdziwe ;)
A szczerze? Kto zaskoczony tym, co zrobił Tom?
A i jeśli są jakiekolwiek błędy to przepraszam, ale pisałam z przerwami, więc może gdzieś jakaś urwana myśl albo literówka.
Czekam na Wasze komentarze ;)
Postaram się dodać już za tydzień nowy rozdział ;]
Kocham Was :*

sobota, 25 maja 2013

Zawieszenie!

Kochani moi!
Przepraszam, za kolejną zawieszkę w tak krótkim czasie.
Ale nie daję rady. Życie mnie przerasta.
Zostałam zawieszona, jeśli chodzi o bierzmowania i przez to mam więcej spotkań.
Wystawienie ocen a to równa się z większą ilością nauki, a raczej popraw.
Po prostu za dużo obowiązków na raz mam.
Waszych blogów też na razie czytać nie będę.
Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.
Przepraszam.
Kocham Was.
Postaram się szybko do Was wrócić.

czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 17

"WYMODLONY ANIOŁ STRÓŻ"
~Kelsey
     Kiedy dano mi misję bycia aniołem stróżem Tom'a? Hym... W sumie nie pamiętam, kiedy dokładnie się to stało, ale raczej dawno temu. Dlaczego w ogóle do tego doszło? Jego matka była chora, poważnie chora. Wiedziała, że niedługo nadejdzie ten czas, że umrze. Każdy dzien, każda godzina, każda minuta to przyspieszały. Czas leciał nieubłaganie, ona zdawała sobie z tego sprawę, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Wiedziała, że Tom wówczas, by się załamał. Dlatego udawała, że walczy, cały czas na jej twarzy gościł uśmiech. Starała się, by był możliwie najbardziej szczery, jak tylko się dało. Pokazała Tom'owi, że w życiu nie należy się poddawać. Że powinno walczyć się do samego końca i nie dać się opętać myśli, że będzie źle. To była właśnie nauka życia dla Tom'a. Tak, ale pytanie - skąd w tym wszystkim ja? Mama Parker'a bardzo się o niego modliła, chciała, by nie zszedł po jej śmierci na złą drogę. Modliła się o kogoś dla niego. Kogoś, kto zastąpiłby ją. I właśnie do tego zadania zostałam wybrana ja. To nie jest łatwe zadanie. To nie jest tak, że anioła stróża może wymodlić sobie każdy. Znaczy w pewnym sensie tak jest. Każdy może prosić o kogoś, kto będzie czuwał nad ukochaną osobą, ale nie każdy "otrzymuje" prawdziwą, realną osobę. Najczęściej taką osobę chroni jakaś niewidzialna dłoń, jednego z nas. Tom miał wyjątkowe szczęście, a właściwie można nazwać to nawet cudem. To był pierwszy taki raz, gdy Bóg zesłał kogoś na ziemię, by chronić człowieka. Nie wiem, dlaczego akurat był to Tom. To chyba na zawsze pozostanie dla mnie zagadką. Ale najwidoczniej sam Bóg pokładał w nim jakieś większe nadzieje. Ale tego nigdy nie będę pewna, to są tylko moje domysły...
     Moim zadaniem było chronić Tom'a przed różnymi nieszczęściami. Ale to była transakcja wiązana. Ja miałam pewne zasady, których nie mogłam złamać. Było ich pięć. Złamanie choćby dwóch z nich, wiązało się z moją śmiercią. Nie tylko śmiercią, jako człowieka, ale jako anioła również. Pierwszą zasadą, której nie mogłam złamać było to, że nie mogłam wyjawić tego, kim naprawdę jestem. Nie mogłam mówić o swojej przeszłości. Nikomu. To akurat udawało mi się bez problemu. Zawsze, gdy Tom pytał o moje dzieciństwo, czy też rodziców, mówiłam, że nie chcę o tym rozmawiać i zaczynałam płakać. Nie wiem, jak on to interpretował, ale działało. Nigdy o nic więcej nie pytał. Nie mogłam się w Parkerze zakochać - to była druga zasada tej "opieki". Niestety, tą zasadę złamałam, niemalże z prędkością światła. Tom jest nieziemsko przystojny i trudno było oprzeć się jego urokowi, tym bardziej, że otrzymałam w pełni człowieczeństwo, miałam wszystkie uczucia, czułam ból, wszystko, nawet zdolność do zakochiwania się, mogłam nawet marzyć. Taki full wypad z nieba przeniesiony na ziemię. Tak, poczucie humoru też udało mi się jako takie dostać. Ale jakby nie patrzeć jedną zasadę złamałam już na samym początku... Co się wtedy stało? Dostałam naganę... To dziwne uczucie wysłuchiwanie morałów płynących z ust samego Boga. Przyjemnie raczej nie było. Obiecałam poprawę. Szkoda tylko, że będąc na ziemi stałam się grzesznikiem i przestałam dotrzymywać danego słowa. Pewnie to gdzieś małym druczkiem napisali... Trzecie było to, że nie mogło dojść między mną a Tom'em do jakiegokolwiek zbliżenia. Mówiłam już, że stałam się grzesznicą? Nie wiem w sumie, jak do tego doszło. Padał deszcz, a Tom wracał z pracy. Usiadł na ławce, bo był zmęczony, a co zrobiłam ja? Zjawiłam się niespodziewanie z parasolem i ciepłym kakao. Jego mina bezcenna, wyglądał, jakby widział mnie po raz pierwszy na oczy, a tak nie było. Widywał mnie już wcześniej, ale nie znał mnie, nie kojarzył. Tak, wtedy jeszcze byłam w miarę niewidzialna, a potem... No i siedzieliśmy razem pod parasolem, siedzieliśmy i rozmawialiśmy, aż on nagle mnie pocałował. Zdziwiłam się, nawet bardzo, ale mimo to odwzajemniłam ten pocałunek. Tak samo wyszło... Winny się tłumaczy... A ja jestem winna, jestem winna mojej własnej śmierci i cierpienia Tom'a. Co ja narobiłam? Gdybym wtedy nie odwzajemniła tego pocałunku, gdybym nie pojawiła się z tym parasolem... Wszystko ułożyło by się inaczej... Mogłam zostać jego przyjaciółką, wtedy wszystko stało by się prostsze, ale nie... Nikt, by nie musiał cierpieć. Ale prawda jest taka, że nikt nie może uniknąć cierpienia. Ani ja, ani Tom, ani nawet Bóg... Kolejnym zakazem danym mi przez władcę niebios było to, że nigdy nie mogłam pokazać Tom'owi tatuażu. To było akurat trudnym zadaniem, bo ten z Góry mnie w ten sposób testował. Tatuaż raz znikał, a raz się pojawiał, ale na moje szczęście zawsze udawało mi się go jakoś ukryć. To przykryłam bluzką, to udawałam, że coś mnie swędzi. Jakoś się udawało. Aż dziwiłam się, że Tommy nigdy go nie zauważył. Może na moje szczęście. Jednak ostatnim gwoździem do trumny był zakaz piąty, o którym dowiedziałam się na kilka dni przed śmiercią. Szkoda tylko, że już dawno był złamany. A mianowicie nie mogłam zajść w ciążę... Wtedy już wiedziałam, że moje życie niedługo dobiegnie końca. Wtedy mieliśmy z Tomkiem rocznicę, chciałam mu o tym powiedzieć. Jakoś go przygotować na to, co teraz stało się nieuniknione. Ale on musiał iść do pracy, powiedziałam, że zrobię kolację i wtedy chciałam mu powiedzieć, kim naprawdę jestem. A co? Jak szaleć, to szaleć. Zresztą i tak było mi to już obojętne. I tak wiedziałam, że czeka mnie śmierć. Nie wiedziałam tylko, kiedy i w jakich okolicznościach. A tym bardziej nie sądziłam, że w ten sposób. Nie sądziłam, że zastrzeli mnie płatny morderca... Tak, niezbadane są ścieżki Boga, teraz wiem, co to tak naprawdę znaczy...
     To było jak gra w pokera. Otrzymałam pięć kart. Tylko ode mnie zależało, czy zechcę je wymienić, czy zagram nimi. Ja je wymieniłam. Znałam reguły. Wiedziałam, że gram va bank. Niestety, przegrałam. Życie uczy przegrywać. Mnie nauczyło. Przegrałam. Przegrałam wszystko i już na zawsze. Martwię się tylko o Tom'a. Co z nim teraz będzie? Kto będzie się nim opiekował? Ja za tą "opiekę" poniosłam niemałą cenę, ale sądzę, że było warto...

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
Wyszedł dosyć krótki, ale zbytnio nie było co więcej pisać. 
W tym rozdziale są dwie podpowiedzi, które później mogą Wam się przydać ^^
Widzicie różnicę między tym, a innymi moimi rozdziałami? Ten jest bez żadnych poprawek, bez niczego. Taki prosto z warsztatu ;) Wydaję mi się, że jest dosyć chaotyczny... Ale ja nie powinnam tego oceniać...
Zaczynam powoli doganiać zaległości z blogami, wkrótce pojawią się też komentarze, ale potrzebuję jeszcze na to trochę czasu.
To do następnego ;*
I proszę o komentarze, których liczba ostatnio diametralnie spada.

środa, 8 maja 2013

Rozdział 16

"DOPIERO SEKCJA ZWŁOK POKAZUJE, ŻE KTOŚ MIAŁ SKRZYDŁA" 
~Tom 
     Starałem jakoś panować nad emocjami, ale nie ukrywam, że to nie było łatwe. Kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje. Co się ze mną dzieje? Kim były te duchy? Czy to były duchy? A może tylko moja wyobraźnia płatała mi figle? Jeśli tak, to niech lepiej przestanie, bo inaczej skończę w psychiatryku. Silne emocje i do tego choroba psychiczna? Tak, to ja, Tom Parker i moja ówczesna, szara rzeczywistość. Jeszcze brakuje tego, żebym zaczął gadać sam do siebie. Choć i to może się niedługo zacząć. Wcale by mnie to nie zdziwiło, wręcz przeciwnie. 
     Przeczesałem dłonią włosy i schowałem telefon do kieszeni. W sumie to najchętniej bym go teraz wyrzucił, bo aktualnie utrudniał mi życie, zamiast je ułatwiać... Ubrałem bluzę w kolorze zielonym, założyłem kaptur na głowę i wyszedłem z domu. Rozejrzałem się dookoła. Miałem iść pieszo, ale dostrzegłem rower oparty o dom, całkiem o nim zapomniałem. Taka przejażdżka dobrze mi zrobi, a przynajmniej powinna. Wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie. Jechałem dosyć powoli. Nie miałem siły, by szybciej pedałować. Ostatnio na nic nie miałem siły. Czułem się kompletnie wypompowany. Chyba powinien odwiedzić lekarza... Ale to, że powinienem nie oznacza, że to zrobię. Są ważniejsze rzeczy, niż moje zdrowie. Ono teraz i tak już nikogo nie obchodziło. Nawet mnie. Mógłbym zachorować najpoważniej, jak tylko się da. Albo nawet umrzeć. Może to było by nawet lepsze rozwiązanie. Chociaż... lepsze dla kogo? Chyba tylko dla mnie... To i tak niczego by nie zmieniło. Oznaczało by ucieczkę przed problemami. Tchórzostwo, a ja tchórzem nie jestem. Zmierzę się z tym problemem. Tylko... jak mogę zmierzyć się ze śmiercią? W ogóle się da? To możliwe? Przecież to jest nieodwracalne... Zmierzę się ze skutkami, jakie ta śmierć przyniosła. O, to brzmi zdecydowanie lepiej. Ale i tak twierdzę, że łatwo nie będzie. Im cięższa walka, tym piękniejsze zwycięstwo. - tak w dzieciństwie mawiała mi mama. Była chora na raka, lecz zawsze walczyła. Walczyła do samego końca. Niestety nie udało jej się. Przegrała. Ale jej śmierć czegoś mnie nauczyła. Wytrwałości i tego, że w życiu trzeba z godnością przyjmować porażki. Może śmierć Kelsey też ma być dla mnie jakąś nauką? Chyba ma mnie nauczyć się walczyć z własnymi emocjami. A to jest najtrudniejsze zadanie, jakiemu muszę stawić czoła, od czasów rozwiązywania zadań z fizyki w gimnazjum. Życie jest najgorszym nauczycielem, jakiego znam i jakiego można sobie tylko wyobrazić. Bezwzględny, wymagający i niesprawiedliwy. Chociaż czym jest sprawiedliwość? Nie ma na to jednej definicji. Każdy ma swoją. I w każdej sytuacji ta definicja jest inna. Dla jednego sprawiedliwością jest to, że w końcu wygra w Lotto, bo przecież gra już od 10 lat, a dla drugiego to, że wrednemu sąsiadowi okradli dom. Sprawiedliwość jest zmienna, inna dla każdego, ma wiele postaci, niekoniecznie korzystnych dla nas, ale najwidoczniej coś nią kieruje...
     Pod komisariatem zsiadłem z roweru, oparłem go o budynek, wziąłem głęboki oddech i wszedłem do środka. Wiedziałem, że to, co zaraz usłyszę i zobaczę będzie trudne. Byłem na to przygotowany. W kieszeni od spodni miałem pudełko z tabletkami na uspokojenie. Pewnie i tak, by nie zadziałały, ale wolę być ubezpieczony. Niepewnym krokiem wszedłem do środka. Cały ten gmach mnie przytłaczał. Był taki ciemny, szary, jakby pozbawiony życia. Choć patrząc na to z drugiej strony to jak miał niby wyglądać komisariat? On miał straszyć, a nie zachęcać. I zdecydowanie spełniał to zadanie. Stanąłem w głównym holu i rozejrzałem się na bok. Kompletnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Niby były strzałki informujące, jak dotrzeć to danego miejsca, ale w tamtej chwili nie wiedziałem nawet, gdzie powinienem się pokierować. Tępo wpatrywałem w podłogę, aż w końcu podszedł do mnie jakiś policjant, znaczy nie jakiś. Jay. Jay McGuiness. W końcu znałem nazwisko osoby, która przekazała mi najgorszą wiadomość w życiu.
 - Musimy zidentyfikować zwłoki pana narzeczonej. - starał się być delikatny w tym, jak mi to mówił, ale nie był.
 - Chyba ja muszę, prawda? - odparłem sarkastycznie.
 - Racja. - skinął głową i ruszył korytarzem w lewo.
Droga, jaką przemierzaliśmy wydawała się nie mieć końca. Szliśmy i szliśmy. Z każdym krokiem emocje narastały. Narastał gniew, smutek, strach, w pewnym momencie nawet paniczy, a przede wszystkim obawa. Obawa, że ktoś skrzywdził tak bardzo ukochaną osobę. Nie mogę sobie wybaczyć jednego. Mianowicie tego, że nie zdążyłem się jej oświadczyć, że została sama w domu, że nie miałem dla niej tyle czasu, ile być może ona tego ode mnie oczekiwała. Zaraz, zaraz... nie mogę wybaczyć sobie wielu rzeczy, a nie jednej. Ja już chyba wariuję, przecież ja już nawet liczyć nie umiem... Zresztą co ja umiem? Teraz chyba już nic. Kiedyś umiałem wiele rzeczy, ale teraz odebrano mi mą muzę...
 - Muszę coś panu powiedzieć. - mówi policjant dosyć oficjalnym tonem, na dodatek wymuszonym, gdy docieramy na miejsce.
 - Słucham. - mówię, nie patrząc mu w oczy.
 - Pańska narzeczona miała dziwny tatuaż...
Moje oczy stały się niemalże, jak dwa spodki. Kelsey i tatuaż? Zawsze takie rzeczy ją obrzydzały! Na dodatek, jak mogła mieć tatuaż? Przecież bym go jakoś zauważył, chyba?
 - Ale to nie jest zwykły tatuaż.
Zaskoczeniom na dziś, jak widać, nie będzie końca. Niezwykły tatuaż? A myślałem, że to ja wariuję, a są ludzie bardziej zwariowani ode mnie. Niezwykły tatuaż... Pewnie, pojawia się i po minucie znika i można go zmieniać... Boże, litości...
 - Natomiast ten tatuaż pojawił się na jej ramieniu dopiero dziś. Wcześniej go nie miała, jesteśmy tego pewni. Tatuaż przedstawia skrzydło... - zawahał się - jakby anioła. - dokończył po chwili.
Ta sytuacja robiła się z sekundy na sekundę coraz dziwniejsza. Najpierw wszystko było dobrze, potem ją zabito, potem pojawił się duch, okazało się, że była w ciąży, a teraz, że miała jakiś dziwny tatuaż... I jak tu nie zwariować?!
 - A pan się dobrze czuje? - zapytałem i zdałem sobie sprawę z tego, że zachowuję się w tej chwili, jak jakiś idiota.
Moje zachowanie zaczynało mnie martwić. Stawałem się sarkastyczny, cyniczny, a wszystko przez to, że targały mną same negatywne emocje...
 - Tsa...
W końcu otworzył drzwi. Wszedłem do zimnego pomieszczenia. Panowała w nim najwidoczniej jakaś zła aura, bo od razu rozbolała mnie głowa. Na środku pomieszczenia było coś, co przypominało stół, ale za pewne stołem nie było. Na nim leżało ciało. Ciało Kelsey. Wówczas jeszcze przykryte jakąś narzutą. Obok stał mężczyzna. Dosyć starszy, miał siwą brodę, a na nosie duże, czarne okulary, które dodatkowo go postarzały. Powinni zatrudnić kogoś młodszego, pomyślałem. On pewnie dorabia do emerytury albo zarabia na spłatę kredytów dzieci... Podszedłem nieco bliżej, mężczyzna odkrył ciało, tak, jakby robił to już milion razy wcześniej, bez żadnych emocji. Ten widok mnie przeraził. Blade ciało. Ale brak śladu po kuli. To mnie zaskoczyło. Im dłużej na nią patrzyłem tym bardziej chciało mi się płakać i wymiotować.
 - Wystarczy. - powiedziałem nie mając już ochoty dłużej oglądać tego widoku. - To ona.
Policjanci wypisali jakieś dokumenty, poprosili o mój podpis, złożyłem go i bez słowa wyszedłem.
     Kucnąłem, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Chyba wolałbym nie widzieć tego, co jeszcze parę minut temu było mi dane oglądać. Czekałem, aż przejadą wszystkie samochody, by spokojnie przejść przez jezdnię. Przemknęła mi myśl, aby rzucić się pod jakiś samochód. Lecz po chwili przyszło i otrzeźwienie. Przecież to i tak, by niczego nie zmieniło. To by nie rozwiązało problemu. Choć co teraz jest problemem? Jedynie samotność... Poszedłem do pobliskiego kiosku i kupiłem paczkę papierosów Marlboro. Odpaliłem jednego. Zaciągnąłem się. Tak, pięć lat niepalenia jak psu w cztery litery, zakląłem pod nosem.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale sami wiecie, jest maj, a oceny jakie są, takie są. Muszę wziąć się za ich poprawianie. Poza tym w domu też sporo obowiązków.
W pewnym stopniu jestem zadowolona z tego rozdziału. O.O
Tak, nowość, ale tych nowości będzie też sporo w opowiadaniu ;)
Jak myślicie co stanie się z Tomem? Hym?
Mam nadzieję, że Was zaskoczę i że czasem też to robię ;D
No cóż, czekam na Wasze opinie, kochani.
A i przepraszam za te wszystkie zaległości na blogach, postaram się nadrobić jeszcze w tym tygodniu.

piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział 15

"WIERZYSZ W DUCHY?"
~Tom
     Ogromną trudność sprawiało mi otworzenie oczu. Jednak na promienie słoneczne zawsze można liczyć. Powoli zwlekłem się z łóżka. Nie byłem wyspany. Nikt by nie był po takim dniu, ale musiałem się jakoś ogarnąć. Muszę przecież jechać zidentyfikować jej zwłoki. Cholernie się tego boję. Boję się tego widoku. Boję się jak zareaguję. Bałem się wszystkiego, całej tej sytuacji. To nie było dla mnie łatwe. Otarłem łzę, która mimowolnie ciekła mi po policzku. Nie chciałem płakać, nie lubiłem tego robić, ale w tej chwili - było to niezależne ode mnie. Emocje brały górę. Każdy by pewnie płakał... Śmierć jest trudna... Zwłaszcza bliskiej osoby. Jedni mówią, że to koniec świata, a tak naprawdę jest to koniec świata tylko tej osoby, której śmierć dotyka...
     Otworzyłem laptopa, by sprawdzić pocztę. Dawno tego nie robiłem, a w sumie powinien poinformować kogoś, że nie będzie mnie w pracy. Zalogowałem się. Miałem 17 nowych wiadomości. Oczywiście połowa z nich była spamem, więc automatycznie je wyrzuciłem. Jedna przykuła moją uwagę.Otworzyłem wiadomość. Tego adresu e-mail wcześniej nie znałem, ale był dopisek PRZECZYTAJ, TO WAŻNE! Moim oczom ukazał się artykuł gazety "The Sun".
NARZECZONA NAJLEPSZEGO CHIRURGA ZOSTAŁA ZAMORDOWANA!
Moje oczy zrobiły się niemalże jak dwa wielkie spodki. Zainteresowany i zaintrygowany czytałem dalej.
Kelsey Hardwick - narzeczona Thomasa Parkera, czyli najlepszego chirurga w Dublinie została zamordowana. Jej ciało zostało znalezione w starej, opustoszałej hali. Zabita strzałem z pistoletu. Pech chciał, że kula trafiła jej prosto w serce. Jak nietrudno się zatem domyślić - zgon nastąpił natychmiastowo.Nieznane jednak w dalszym ciągu pozostają przyczyny jej morderstwa. Sprawca również nie został dotychczas złapany przez policję. Czy zginęła przez przypadek? A może ktoś zlecił to morderstwo? A może było to samobójstwo? Tego jeszcze nie wiemy, ale się dowiemy. Współczujemy panu Parkerowi. Kondolencje.
Dla "The Sun" pisał Nathan Sykes
Czyli, że wiedzą już w prasie? Że wiedzą media? Cudownie... Zaczną się jakieś wywiady, pytania o to, jak się czuje, współczucia. Udawane pocieszania... Stop! Nie chcę tego. Dam sobie z tym radę... Jakoś chyba dam... Nie jest mi potrzebne czyjeś gadanie, że Bóg tak chciał albo, że takie jest życie i zabiera czasem osoby, które powinny żyć, a zostawia te, które zasługują na śmierć.
     Muszę się jakoś ogarnąć. Idąc do łazienki zabieram jakieś czyste ubrania. Zdjąłem z siebie ubrania i wszedłem pod prysznic. Strumienie wody oblewały mnie zewsząd. To mnie wyciszyło. Wyszedłem i zacząłem wycierać ręcznikiem mokre ciało. Odruchowo spojrzałem w lustro. Było zaparowane, lecz po chwili zaczęły pojawiać się na nim jakieś litery. Na lustrze widniał napis Zabito nie tylko mnie, ale i nasze dziecko. Mrugnąłem, by sprawdzić, czy przypadkiem nie śnię. Ale nie. To była rzeczywistość, jawa. To się działo naprawdę. Czy to duch Kelsey? Nie rozumiałem... Chyba tylko przez to, że wciąż dziwiłem się temu, jak powstał ten napis, wciąż nie docierało do mnie, że Kelsey była w ciąży... No właśnie! Była w ciąży! Ktoś nie zabił tylko mojego świata... Ktoś był na tyle podły, że zabił jeszcze mój drugi świat, który jeszcze się nie narodził...Miałem ochotę zabić tą osobę. Z każdą sekundą narastała we mnie nienawiść. Była ona w pełni uzasadniona, ale nie umiałem nad nią panować.
Ludzie są bez­bor­nni wo­bec lo­su, są ofiara­mi cza­su. I włas­nych uczuć.
Zasinąłem pięść i całą siłą uderzyłem nią w lustro. Pękło na miliony kawałeczków. Taka metafora. Lustro rozbiło się na miliony drobnych kawałeczków tak, jak ja rozbijam się z każdym dniem coraz bardziej. Jedno jest pewne - miłość do Kelsey we mnie nigdy nie umrze. Żad­na wiel­ka miłość nie umiera do końca. Możemy strze­lać do niej z pis­to­letu lub za­mykać w naj­ciem­niej­szych za­kamar­kach naszych serc, ale ona jest spryt­niej­sza – wie, jak przeżyć.  Życie było niesprawiedliwe. A może mówię tylko tak, by w jakiś sposób się pocieszyć? Może życie właśnie jest sprawiedliwe i wymierza słuszne wyroki? Może życie to sędzia sumienny i sprawiedliwy? W każdym razie ten sąd zabrał mi moje szczęście. Już nigdy nie będę szczęśliwy, nie będę potrafił. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro? 
     Wyszedłem z łazienki i poszedłem po jakiś bandaż. Ręka mnie nie bolała, a nawet jeśli ten ból był do zniesienia, najgorszy był ból psychiczny... Na niego bandaż nie pomagał... Przemyłem rękę wodą utlenioną, syknąłem nieco z bólu i owinąłem ją bandażem. Wróciłem do salonu i usiadłem na kanapie. Patrzyłem na zdjęcie Kelsey. Wspomnienia zaczęły gwałtownie powracać, znaczy one nie powracały, przecież ja cały czas pamiętałem... W pewnym momencie dostrzegłem, że na stoliku leży koperta, czarna. Rozejrzałem się dookoła, lecz nikogo nie zauważyłem. To było dziwne... W moim domu są duchy, czy jak? Czułem, jak dostaję gęsiej skórki na całym ciele. Momentalnie moje ręce zrobiły się strasznie zimne. Drżącą ręką sięgnąłem po kopertę, z nieufnością ją otworzyłem. List. Anonim.
To Ty jesteś winien śmierci swojej dziewczyny. Ty sam. Sam jej wymierzyłeś taką karę. Trzeba było uważac w przeszłości. A tak? Jej już nie ma, ale jesteś jeszcze Ty... Za błędy młodości płaci się najwyższą cenę...
~Życzliwy
Nic nie zrozumiałem z tego listu. Kompletnie nic. Ja zawiniłem? Czym? Co ja takiego zrobiłem? W przeszłości? Nic teraz nie przychodzi mi na myśl... Nie wiem, co takiego zrobiłem, że aż tak surową karę poniosła za to Kelsey. Wziąłem do ręki telefon, chciałem wybrać numer do tego policjanta, a na ekranie wyświetlił się napis
Teraz nie pamiętasz? Lepiej sobie przypomnij! Może chcesz jakąś wskazówkę, podpowiedź? Dam ci ją. Sprawa sprzed pięciu lat. Twoja pierwsza operacja, a raczej asysta.... Już wiesz?
Naprawdę niczego się nie domyślałem. Cała ta sytuacja była chora. W moim domu były duchy? Dlaczego? Kelsey rozumiem, ale ten drugi? O co w tym chodziło? Zaczynam się bać, co się ze mną dzieje... Może to moja wyobraźnia? Może to z tęsknoty? Chyba powoli zaczynam wariować... Moje zachowanie odbiegało od normy. Chociaż co było normą? Nie ma jednej definicji "normy". Dla jednego normą będzie wybijanie szyb u jubilera, a dla drugiego obgryzanie paznokic... Dla mnie normą teraz stanie się chyba strach, natarczywe myśli i duchy?!

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Proszę bardzo, oto rozdział ;) Jak się podoba? ;D
Miał być dłuższy, ale tak jakoś... mi się co nieco skasowało xD
I od razu mówię, że Tom będzie miał teraz ciężkie życie ^^
Lubie to napięcie xD
Jestem po egzaminach, powiem Wam, że je zawaliłam, ale pojawiły się nowe pomysły co do opowiadania ;>
Do nexta ;*
Dziękuję za wytrwałość w czekaniu ;3

środa, 10 kwietnia 2013

Zawieszenie

Tak, wiem co chcecie powiedzieć.
Że jak to?
Tak szybko?
To opowiadanie to dopiero początek, a Ty już je zawieszasz.
Ma tak mało rozdziałów...
Robi się coraz ciekawiej...
Chcemy wiedzieć co z Max'em, co z Tom'em...
Tak, wiem...
Serdecznie Was za to przepraszam.
Ale mam coś na swoją obronę.
1. Mam dużo nauki.
2. Niedługo testy i w związku z tym mamy dodatkowe lekcje itp.
3. Obowiązki w domu.
4. Po prostu to wszystko mnie trochę przerosło.
Najszybciej mogę dodać coś za jakieś dwa tygodnie, po testach, ale nic Wam nie obiecuję. W każdym bądź razie - w maju NA PEWNO będzie rozdział ;)
Liczę na Waszą wyrozumiałość.
Wasza Kinga ♥

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 14

"NOWE OBLICZE MAX'A"
~Siva
     Jay nerwowo chodził po całym mieszkaniu. Zaczęło mnie to już powoli denerwować. Ile można patrzeć jak ktoś wchodzi w tą i z powrotem? Oczopląsu można dostać. Było już dosyć późno, a Max'a dalej nie było. Ale miał do tego prawo. Mógł wychodzić gdzie mu się tylko podobało, był przecież dorosły. Ale świadczyło o tym tylko to, że ukończył osiemnaście lat, bo mimo tego, że miał dużo więcej lat, nie zachowywał się, jak człowiek dorosły... To takie moje zdanie, z którym niekoniecznie Jay się zgadzał. Loczek uważał Max'a za cały swój świat, za najlepszego przyjaciela. Ale też bym się chyba tak zachowywał, gdyby ktoś mnie uratował. Jay miał wtedy siedemnaście lat. Próbował popełnić samobójstwo, bo w wypadku samochodowym zginęła jego dziewczyna. Ona była całym jego światem. Jay wtedy wziął niezliczoną ilość jakichś tabletek, nie pamiętam na co one były. Był sam w domu. Ale Max postanowił przyjść do niego, bo przypomniało mu się, że zostawił u niego w torbie papierosy. Gdyby nie Max... Nawet nie chcę myśleć, do czego by doszło. Tą historię znam z opowieści Maximiliana. Jay nigdy nie miał odwagi, by mi o tym powiedzieć, ale ja mu się nie dziwię. Nic dziwnego, że teraz martwi się o Łysego. W końcu zawdzięcza mu życie.
 - Spokojnie, przecież zaraz przyjdzie. - próbowałem uspokoić przyjaciela.
 - Ale... ja się o niego martwię. - dukał Jay.
 - Wiem. - starałem się go zrozumieć. - Mecz się jeszcze nie zaczął. - zmieniłem temat, a osoba, która zmienia temat nosi miano trolla. Czy ja jestem trollem? Moje myśli są nader interesujące.
     Nagle rozległ się wielki trzask, a to mogło oznaczać tylko jedno - Łysy wrócił. Zajrzał do salonu. Wyglądał na bardzo zmęczonego. W ręku trzymał reklamówkę, którą mechanicznym ruchem ręki podał mi. Zajrzałem do środka. Czteropak piwa. No, to ja rozumiem. Można mecz oglądać!
 - To co? Oglądamy?
Max nagle zrobił się poważny, a właściwie był poważny odkąd wrócił.
 - Ja nie dam rady. Idę się położyć. - powiedział i zniknął gdzieś w korytarzu.
Wymieniłem spojrzenia z Jay'em, który posmutniał. Max był jakiś inny, jak nie on. Bez słowa sobie poszedł. Przecież byliśmy przyjaciółmi, mógł powiedzieć, gdzie był i jak minął mu dzień. Przecież o wiele nie prosiliśmy.
     Obejrzeliśmy mecz. Jakiejś wielkiej rewelacji nie było. Remis. Manchester United coś ostatnio słabiej gra, to niedobrze wróży. Jay usnął na kanapie, w sumie to nawet nie wiem kiedy. Uznałem, że za późno już, by wracać do domu i poszedłem do sypialni Jay'a i tak mu teraz nie jest potrzebna, skoro woli spać w salonie... Niech wie co traci. Byłem zmęczony, nie wiem czym, ale odczuwałem okropne zmęczenie, jak rzadko. Zdjąłem buty, położyłem je koło łóżka i bezwładnie opadłem na nie. Przez chwilę wpatrywałem się tępo w sufit, a potem zasnąłem.
 - Seev, wstawaj! - potrząsał moimi ramionami i darł się do mojego ucha Jay.
 - Już, chwila. Co się w ogóle dzieje? - przetarłem ręką oczy i spojrzałem na zegarek.
Szósta rano, a on mnie budzi i to w taki sposób... Co za człowiek... Podszedłem do lustra, stwierdziłem, iż wyglądam fatalnie. Zmęczenie ma zły wpływ na mnie, a przede wszystkim na mój wygląd. Potrzebuję spokoju, a zwłaszcza moja twarz go potrzebuje. Ale tutaj odpoczynek nie wydaje mi się możliwy. W lustrze zauważyłem wpatrującego się we mnie Jay'a. O Boże! On tu nadal stoi?!
 - No powiesz wreszcie co się stało? - mówiłem, albo raczej krzyczałem...
 - Max zniknął. - powiedział spokojnie Jay.
Jak to cholera jasna zniknął? Co się z nim dzieje ostatnio? Jest coraz bardziej tajemniczy. Gdzie podziewa się nasz dawny Max? Wygadany, otwarty, żartobliwy? Ktoś go ukradł? Porwał dla okupu? Czy może to jakaś zemsta? Albo nauczka? Żebyśmy go doceniali takim, jakim jest? Byśmy zobaczyli jego inne oblicze? Zbyt wiele pytań. Zbyt mało odpowiedzi.
 - Jak zginął? Jay, to niemożliwe. - starałem się w jakiś sposób ożywić panującą wówczas, niemalże grobową, atmosferę.
 - To nie jest śmieszne. Nigdzie go nie ma. Nie zostawił nic. żadnej kartki, słowa wyjaśnienie. Jego telefon nie odpowiada. Śmiej się, ale ja się o niego martwię, czy ci się to podoba, czy nie
Jay wyglądał na bardzo przygnębionego. Usiadł na skraju łóżka i skrył twarz w dłoniach. Usiadłem obok niego. Nie wiedziałem jak się mam zachować. Nie dziwiłem się wcale zachowaniu Loczka. Tak się nie postępuje...
      Wyszedłem z pokoju. Stanąłem na środku korytarzu i wpatrywałem się w drzwi do pokoju Łysego. Jay stał tuż za mną. Położył mi rękę na ramieniu. 
 - Myślisz o tym samym, co ja? - szepnął mi do ucha. 
Nie odpowiedziałem. Po prostu podszedłem drzwi i je otworzyłem. Miałem trochę wyrzuty sumienia, bo przecież zaraz będę naruszał prywatność mojego przyjaciela. Ale... chrzanić etykę i zasady! Niepewnym ruchem pchnąłem drzwi i wszedłem do środka.
 - A czego mamy tak w ogóle szukać?
 - Nie wiem.
Chodziłem po pokoju i podnosiłem każdy przedmiot. Otwierałem każdą szafkę. otwierałem wszystkie szuflady... Ale to jak szukanie igły w stogu siana. Tyle, że jak szukasz igły, to wiesz chociaż, że szukasz igły. A my nawet nie wiemy, co jest naszą igłą. 
 - Mam coś! - krzyknął Jay.
Odwróciłem się w jego stronę. W ręce trzymał kopertę. Popatrzył na mnie tak, jakby oczekiwał zgody na jej otworzenie. Potrząsnąłem głową w oznace zgody. Otworzył. W kopercie było zdjęcie. Jay chwilę się w nie wpatrywał, po chwili odwrócił je na drugą stronę. Chyba coś tam było napisane. Po chwili otrzymałem zdjęcie. Widniała na nim jakaś kobieta z dzieckiem. Zdziwiłem się. Nie znałem tej kobiety, sądząc po minie Jay'a - on też nie. Ale znaliśmy już przyczynę takiej zmiany zachowania Maximiliana... Na odwrocie zdjęcia widniał napis  
CO RAZ WEŹMIESZ DO SERCA, ZOSTANIE W NIM NA ZAWSZE. Isabel.
I wszystko jasne. Max jest zakochany i kto wie, czy to dziecko nie jest jego... A ja dalej twierdzę, że on mógł nam o wszystkim powiedzieć. Jesteśmy kumplami, traktujemy, przynajmniej ja, go jak rodzinę. Na pewno byśmy mu jakoś pomogli, wsparli, ale on stchórzył. Nie wiem czy nie chce powiedzieć nam prawdy, czy po prostu się boi. 
 - Myślisz, że to jego dziecko? - pytał Loczek.
Wzruszyłem ramionami. Nie znałem odpowiedzi na to pytanie. Nie wiadomo, czy Max je znał. A co dopiero ja... Usiadłem na podłodze po turecku i patrzyłem na zdjęcie. Nie ukrywam. Bolało mnie to, w jaki sposób postąpił George. Myślałem, że on nam ufa. Chyba jednak się myliłem... Jay wyszedł z pokoju. Zaczął dzwonić jego telefon. Zawołałem go, bo dźwięk dzwonka to piosenka Coldplay, nie wiem czemu, ale jakoś ten zespół działa mi na nerwy, ale dla Jay'a to cały świat. Szybko przyszedł i odebrał. 
 - Max dzwonił. - mówił Jay.
Na jego twarzy małowało się coś jakby zdziwienie, zaciekawienie.
 - Mówi, że ma dla nas sprawę. - powiedział.
Wymieniliśmy spojrzenia i zaczęliśmy się ubierać.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~   
Nawet nie ocenię, bo próbuję się oduczyć wypowiadania się na temat tego, co piszę.
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale jestem leniwa i teraz dużo nauki.
Jeśli mam u Was zaległości z rozdziałami, to napiszcie w komentarzy ;)
Czekam na Wasze opinie ;)