czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział 22

"NIEZNAJOMA"
~Max
     Nawet nie wiedziałem, dokąd idę, po prostu szedłem. Nogi same obierały kierunek. Nieważne dokąd, ważne, by iść. Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać po jutrzejszej rozmowie, ale bałem się jej. Nie wiedziałem, co Isabel chce mi powiedzieć, nie umiem się nawet domyślić, ale wiem, że na pewno ta wiadomość mnie nie ucieszy. Wylądowałem na jakimś rozdrożu. Szczerze? Byłem tu chyba po raz pierwszy. Czy to ja tak słabo jednak znam Dublin czy po prostu słabo dziś kontaktuje? Jakoś ta druga opcja wydaje mi się bardziej prawdopodobna. Była we mnie złość. Nie umiałem się opanować mimo, że nie wiedziałem przecież jeszcze, o co chodzi Isabel. Ta dziewczyna wywoływała we mnie zbyt mocne uczucia. Nawet jej imienia nie wypowiedziałbym teraz bez jakiejkolwiek emocji. Tak, bo są tycy ludzie, o których nie można mówić bez emocji. W moim wypadku jest to właśnie Is. To dziwne, bo patrząc na to z dystansem, ja jej nawet nie znam, a jest dla mnie cholernie ważna. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Dlaczego tak bardzo zaangażowałem się akurat w tę znajomość? Nie wiem nawetj, jaka ona jest, znam ją krótko, a mimo to podczas rozmów z nią jakoś tego nie odczuwałem. Tak, zachowuje się jak jakiś nastolatek, którym już dawno niestety nie jestem, albo raczej nastolatka, no nastolatką akurat nie byłem nigdy. Szkoda, bo to by mogło być ciekawe. Nagle coś poraziło mnie po oczach, to nie było przyjemne. Samoistnie oczy zaczęły mi łzawić. Co mnie tak poraziło? Samochód, który by mnie przejechał, bo wcale go nie zauważyłem. W ogóle na tej drodze nie było wcześniej żadnego auta, nie wiem skąd tamto się tam wzięło. Pojawiło się jakby nagle. Jakoś średnio się przestraszyłem. Może gdyby mnie przejechał to byłoby lepiej. Kto wie? 
     Spodziewałem się, że z samochodu wysiądzie za chwilę wściekły kierowca i zacznie się na mnie drzeć, że o mało by mnie nie przejechał, jak ja chodzę i że jestem nieodpowiedzialny. Tym czasem nie. Z samochodu wysiadła kobieta. Długonoga blondynka o seksownym spojrzeniu. Tak, dało się to dostrzec pomimo panującego wówczas półmroku. Miała na sobie czerwoną sukienkę. Tak mi się przynajmniej wydawało, lecz jak podeszła bliżej zauważyłem, że sukienka jest czerwona... ale od krwi! Mimo to, ona nie wyglądała na taką, jakby się tym przejmowała. Co tam, mam całą sukienkę we krwi...
 - Dzień dobry. A raczej powinnam powiedzieć 'dobry wieczór'. - powiedziała nieznajoma, podając mi dłoń.
Ucałowałem damę w rękę. 
 - Witam. - odpowiedziałem.
 - Nic ci nie jest? - zapytała troskliwie.
 - Nie, nic. Wszystko w porządku.
Wtedy podeszła do mnie i pogładziła mnie po policzku. Nie powiem, było to dziwne, ale i przyjemne.
 - Na pewno nic ci się nie stało? - dopytywała.
 - Naprawdę nic. - odpowiedziałem z uśmiechem.
 - Nie wybaczyłabym sobie, gdyby było inaczej. - uśmiechnęła się.
Przez chwilę nastała cisza, dosyć krępująca, ale jakoś mimo wszystko nie potrafiłem tej ciszy przerwać.
 - Podwieźć cię gdzieś, Max? - to ona postanowiła przerwać tą ciszę.
Zaraz, zaraz. Skąd ona znała moje imię?! Przecież ja się nawet nie zdążyłem jej przedstawić. Boję się. Może rozmawiam z jakąś jasnowidzką, czy coś takiego?
 - Skąd znasz moje imię? - powiedziałem wystraszony.
Ta tylko się zaśmiała. Wyglądała uroczo. Jej uśmiech był szczery i niewymuszony, jednak gdy bardziej się jej przypatrzeć, widać było w jej oczach strach, przygnębienie, smutek.
 - Wiem więcej o tobie niż ci się wydaje. - usłyszałem w odpowiedzi.
Nieznajoma odwróciła się i zmierzała w kierunku samochodu, gdy do niego dotarła, odwróciła się do mnie i skinęła głową, abym również podszedł do auta. Chwilę się wahałem, ale zrobiłem to. Ruszyłem w jej kierunku. Dziwne. Nie znałem jej, ale miałem wrażenie, że gdzieś już ją widziałem. Mimo, że czułem się trochę zmieszany całą tą sytuacją, ona wzbudzała moje zaufanie, nie bałem się jej. Wiedziałem, że nic złego z jej strony mnie nie czeka. Obym się nie mylił, powtarzałem w myślach. Ja zbyt łatwo ufam ludziom. Jestem zbyt łatwowierny, to moja chyba największa wada. I najgorsze jest to, że zawsze się przez to na kimś zawiodę, ale ja... nie umiem inaczej.
     Niepewnym, ale równym krokiem dotarłem do samochodu. Blondynka już siedziała za kierownicą i otworzyła mi drzwi, abym wsiadł do jej wozu. Nie wiem, dlaczego rozejrzałem się na boki i dopiero wtedy wsiadłem. Od razu poczułem woń unoszącego się w powietrzu olejku waniliowego. Nie znosiłem tego zapachy, ale teraz jakoś mi on nie przeszkadzał. 
 - Tylko zapnij pasy. - powiedziała nie spoglądając nawet na mnie.
Zrobiłem, o co prosiła. Wystarczy mi to, że prawie mnie przejechała. Po co miałbym ryzykować kolejnym wypadkiem? Na dodatek z NIĄ.
 - Przepraszam, że pytam, ale jak masz właściwie na imię? - zapytał z ciekawości, bo głupio myśleć cały czas 'ona', 'nieznajoma'.
 - Nie musisz tego wiedzieć. - odpowiedziała dosyć ostrym tonem.
Zapadła cisza, Znowu. Jechaliśmy ulicami Dublina i nie była to taka zwykła przejażdżka, ona zmierzała w kierunku mojego domu! Skąd ona znała drogę? Z rozmyśleń wyrwał mnie pisk opon. Popatrzyłem na kierowcę pojazdu, w którym się aktualnie znajdowałem. Wydawała się być nad wyraz spokojna. Ręce kurczowo trzymała nadal na kierownicy.
 - Dlaczego zahamowałaś? - zapytałem i jednocześnie przerwałem ciszę.
Zatrzymaliśmy się w dosyć ładnej dzielnicy, jednej z najdroższych, gdzie praktycznie każdy dom, to willa. My staliśmy akurat pod domem z numerem 8. Był jasnożółty, a przynajmniej, gdy światło na niego padało.
 - Widzisz ten dom, prawda?
W odpowiedzi kiwnąłem głową, to było głupie pytanie. Samochód stał tak, że widać było jedynie ten dom, więc musiałbym być ślepy albo jakimś idiotą, żeby na niego patrzeć, lecz nie widzieć.
 - Mieszka tu pewna osoba, którą niedługo poznasz i masz wobec niej zadanie. - mówiła.
To brzmiało... hym, dosyć komicznie, śmiesznie. Jak w jakimś filmie, horrorze czy czymś takim. Spojrzałem na nią, by zobaczyć czy przypadkiem nie żartuje, nie zdziwiło by mnie to. Nic by mnie dziś chyba już nie zdziwiło. Lecz ona była poważna, śmiertelnie poważna.
 - Co? - zrobiłem wielkie oczy.
 - To, co słyszałeś. I powiedz, że będziesz się tą osobą opiekował i nie pozwolisz na żadne głupstwa.
To było chore. Chora sytuacja. Chory dzień.
 - Dobrze. - odpowiedziałem.
Próbowałem być poważny, choć w pewnej chwili zacząłem się śmiać, ona nie zwracała już na to uwagi, zmierzyła mnie tylko wzrokiem, ale nie był to wzrok, którym chciała by zabić, było to łagodne spojrzenie. Po chwili ponownie ruszyła. Jechaliśmy jeszcze szybciej niż wcześniej. Może ona jest jakąś kierowczynią rajdową czy coś takiego, pomyślałem. Jechaliśmy w ciszy jeszcze przez jakieś pięć minut, aż dotarliśmy pod mój dom. Spojrzałem na nią, była tępo wpatrzona w kierownicę.
 - Dziękuję za podwiezienie. - powiedziałem.
 - Pamiętaj o tym, o czym ci mówiłam. - powiedziała nie podnosząc wzroku.
 - Pamiętam.
 - Nie zawiedź mnie. - powiedziała, a ja wysiadłem z samochodu.
Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Po drodze jeszcze się odwróciłem. Zdziwiłem się, bo samochodu już nie było, a nie słyszałem, by odjeżdżała. No cóż, zniknęła tak jak się pojawiła, po cichu. Niepewnym krokiem wszedłem do domu. W korytarzu czekali już Jay i Siva.
 - Co się stało? - pytał Loczek, jedząc hamburgera.
 - Długa historia. - odpowiedziałem i złapałem się za głowę tak, jak bym chciał orzeczesać włosy, których niestety nie miałem.
Loczek pokiwał głową. A Seev gdzieś zniknął, lecz po chwili wrócił do korytarza niosąc dwa czteropaki piwa w rękach.
 - Opowiadaj. - powiedział już w salonie.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dedykowany naszej kochanej solenizantce ANGELICE! Która kończy dziś 18 lat :D
Kochanie, życzę Ci jeszcze raz wszystkiego najlepszego :*
A co do rozdziału - miał być o Nathanie, następny o nim będzie. 
Dlaczego znów o Maxie? Bo Kunekunda miała niecny plan ponownego zamieszania w jego życiu :D Zła ja xD
A teraz szczerze, kochani. Kto połączył wszystkie fakty i domyślił się, że ta nieznajoma to Kelsey?
Mam nadzieję, że wszyscy i że każdy wiedział, że to ona, a ja nie popsułam jakiejś niespodzianki, czy coś :D
Może w te wakacje jeszcze coś dodam, postaram się :3
Dodałam też bohaterów, zajrzyjcie w zakładki, jeśli chcecie :D
I niedługo powrócę do komentowania Waszych blogów, a teraz mówię Wam 'papa' :) Zabrzmiało jak w 'Teletubisiach' xD

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 21

"MIŁOŚĆ JEDNAK BOLI"
~Max
     Byłem zmęczony całym tym dniem, myśli kotłowały mi się w głowie. Ona zaraz wybuchnie od tych myśli, jest ich za dużo. Za wiele zbędnych myśli, za dużo problemów, zbyt wiele decyzji do podjęcia. Zbyt wiele wszystkiego! Dlaczego zawsze jest tak, że jak zaczynają się schody w życiu, to jest ich wiele, są kręte i zbyt wysokie, by szybko po nich wejść? A może tylko ja tak mam? Może tylko moje życie to jedne wielkie schody? I na górę nigdy nie wejdę? A góra to przecież brak problemów... Nie, na pewno są ludzie, którzy mają większe dylematy. Moim problemem jest przecież to, jak mam dyskretnie donieść policji, że w restauracji, w której będę pracować handlują narkotykami. Przecież taki problem to nie problem! Tak by powiedział optymista, z którym ja niestety, ale niewiele mam wspólnego. Jestem pesymistą na pół etatu, drugą połowę etatu ma realista, grafik mają różny i to nie ja go ustalam. Zastanawiałem się, co ja mam zrobić w tej sytuacji. W ogóle coś mi tu śmierdziało. W tej sprawie, w sensie. Nie chciało mi się jakoś wierzyć, że ojciec Nevana, właściciel handlował narkotykami. Coś tu nie grało. Bo starszy facet i narkotyki? Na dodatek w tak, nie ukrywajmy, dosyć przeciętnej restauracji? Nie. A może oni chcieli mnie sprawdzić? Czy jestem lojalny. Czy wystarczy mi powiedzieć słówko, a ja już lecę na policję się poskarżyć, jak dziecko do mamy, gdy ktoś zabierze najukochańszą zabawkę. Ale to też nie ma sensu! W ogóle tu nic nie ma sensu... To jest jakaś chora sytuacja, w którą niestety się wplątałem. I po co mi to było? Aż tak mi było źle na tym bezrobociu? Co mi strzeliło do tego pustego, łysego łba?! Sam nie wiem, bezrobocie szkodzi na głowę. I to bardzo...
     Wyjąłem z kieszeni telefon, który wskazywał godzinę 19:19. Ach, ktoś mnie kocha, pomyślałem i usłyszałem w głowie ten ton pustej i naiwnej nastolatki, która zobaczyła dwie takie cyferki w godzinie i już sobie pomyślała, że chłopak, w którym jest zakochana, czuje to samo, co ona. Stwierdziłem, że nie jest jeszcze na tyle późno, bym nie mógł pójść do Isabel. Przyśpieszyłem więc nieco kroku i zmierzałem w kierunku szpitala. Po chwili jednak zwolniłem, serce nie pozwoliło na dalszy niemalże bieg. Tak, wada serca znów dała o sobie znać. A niby miało mi to przejść. Yhym. Na pewno. Kogo ci lekarze oszukują? Już chyba nawet nie pacjentów, bo każdy dobrze wie, że jak zachorował to z tutejszą służbą zdrowia prawdopodobieństwo, że wyjdą z tej choroby jest niemalże takie samo, co wygrana w Toto Lotka, albo i mniejsza. No, ale mówią, że nadzieja umiera ostatnia. Optymiści, ludzie, którzy żyją marzeniami, a życia nie znają, a nawet jeśli doświadczają czegoś nieprzyjemnego, to nie dopuszczają do siebie myśli, że to jest złe, szukają plusów. Może to i dobry sposób na życie, ale na pewno nie dla mnie. Ja twardo stąpam po ziemi, a nie latam gdzieś w chmurach i śmieję się z tych, co zadręczają się problemami.
     W końcu docieram do szpitala, nie wiem w sumie nawet kiedy. Chyba myśli za bardzo mnie pochłonęły, ale może to i dobrze. Na chwilę zapomniałem, o tej akcji z narkotykami. Ale to przejściowe, będę musiał się z tym zmierzyć. Prędzej czy później. Problem zawsze cię dogoni, choć byś biegł w ucieczce od niego. On nie będzie cie gonić. Spokojnie. On poczeka, aż ty przestaniesz uciekać. I pomyślisz, że już jesteś na tyle bezpieczny, by przestać o tym myśleć. Tak będzie. Tak było. Tak jest. Takie są problemy. Jak bumerang. Jak jojo. Zawsze wrócą. Niestety...
     Gdy tylko wszedłem, kulturalnie przywitałem się z personelem pracującym tuż przy wejściu. Miły uśmiech, ach, jak to działa na kobiety. I szybko popędziłem w kierunku sali Isabel. Wszedłem bez pukania, miałem nadzieję, że zrobię jej niespodziankę. I niewątpliwie zrobiłem. Jej mina nie była jedną z tych bezcennych. To była ta mina, którą najchętniej chciałoby się zapomnieć. Wyglądała na przerażoną, wystraszoną. Wyglądała tak, jak bym przychodząc do niej teraz, ją na czymś nakrył. Isabel stała się tajemnicza... Pewnie to samo myślą o mnie Jay i Seev. Muszę im opowiedzieć o całej tej sprawie, wiem, że im poniekąd, w jakimś sensie na mnie zależy, więc nie mogę ich tak oszukiwać. Nie mam serca. W oczach Is były jakby iskierki złości, lustrowała mnie wzrokiem tak, że aż mnie ciarki przeszły. Nie wiedziałem, o co jej chodzi. Chyba, gdyby mogła zabijać wzrokiem, leżał bym już tu, na szpitalnej podłodze martwy. Na szczęście nikt jej takiej mocy nie dał. Na moje szczęście. Usiadłem na krzesełku obok łóżka. Nie pytałem o jej zgodę. Bałem się jej, gdy tak patrzyła. Położyłem dłonie na nogach i siedziałem. Czułem się, jak dziecko w pierwszej klasie podstawówki, czekające aż jego pierwsza w życiu lekcja się zacznie. Tak samo nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, a wiedziałem, że ona za chwilę się odezwie. Momentalnie moje serce zaczęło mocniej bić, a ja nie mogłem nic na to poradzić. To była chyba miłość. W innym wypadku przecież nie zachowywałbym się tak, moje serce by nie szalało, a mi nie robiło by się gorąco. Tak wygląda miłość?! To chyba raczej stan przedzawałowy, a nie miłość. W każdym razie miłość boli, a przynajmniej sprawia ból, chociaż lekki, ale jednak. Ach, cierpienie to chyba moja praca, w niej czuję się spełniony. Chociaż dlaczego ja już przeżywam? Przecież ona jeszcze nic nie powiedziała, a ja już trzęsę dupą. Tchórz ze mnie i tyle.
 - Co ty tu robisz? - powiedziała w końcu.
 - Ja. Nie. Wiem. Tak. Jakoś. Przyszedłem. - mówiłem jak dziecko wierszyk, który przeczytało parę razy i nie do końca pamiętało słowa.
 - Co ty się tak jąkasz, kochanie?
Kochanie? Nie wiem, czemu, mówiła niby normalnym tonem, ale mimo wszystko to słowo brzmiało nad wyraz sztucznie w tej chwili.
 - Max, widzę, że coś się stało. Powiedz.
 - Nie, wszystko jest okej. - odpowiedziałem oszukując samego siebie.
 - Wiesz co?
Spojrzałem na nią.
 - Był u mnie mój były.
Moje oczy zrobiły się szerokie. Nigdy wcześniej o nim nie mówiła. Ale czego ja się spodziewałem? Że dziewczyna o takiej urodzie nigdy nie miała chłopaka? Ja naprawdę jestem głupi.
 - I co? - starałem się nie okazywać zdziwienia, ale to nie było jednak aż tak łatwe, jak mogło by się wydawać.
 - I powiem ci jedno, musimy porozmawiać.
W głowie miałem najgorsze myśli. Właśnie w tej chwili uświadomiłem sobie, że jestem w niej szalenie zakochany i chyba chcę spędzić z nią resztę życia. Nie, nie chyba. Na pewno! A ona być może chce mi powiedzieć, że znów są razem, a ze mną może się zaprzyjaźnić. Nie mogłem do tego dopuścić!
 - Ale to nie jest rozmowa na teraz.
 - A na kiedy? - zdziwiłem się.
Jeśli miała mi coś do powiedzenia, to mogła powiedzieć to teraz. Co tam, kilka myśli więcej w tą czy w tamtą, nawet bym nie odczuł.
 - Jak stąd wyjdę. - była jakby nieobecna przy tej rozmowie.
 - Czyli? - nalegałem na odpowiedź.
 - Jutro.
Nic nie odpowiedziałem. Po prostu wyszedłem. Czułem, że tak powinienem zrobić. Bez pożegnania. Bez 'cześć', 'pa', 'do widzenia', 'żegnaj'. Bo żadne z tych pożegnań nie było na miejscu...

CIĄG DALSZY NASTĄPI....


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I jak mylicie? Co powie mu Isabel? xD
Nudny wyszedł, przyznajcie. Na dobrą sprawę nic nie wnosi.
Ale Wy oceniacie :)
Z dedykacją dla Lajli z okazji półrocznicy znajomości
Do następnego :(