środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 7

"ZAKOCHANY KUCHARZ"
~Max
     Miałem już serdecznie dość tego wszystkiego. Tego życia... bez pracy. Codziennie wstawałem z nadzieją, że zadzwoni do mnie ktoś z jakąś ofertą pracy. Niestety. Każdego dnia się myliłem. Owszem, dostawałem oferty, ale prac tymczasowych, dorywczych. Tak się nie dało na dłuższą metę. Denerwowało mnie. Ile to jeszcze może trwać? Tydzień? Miesiąc? Rok?! Cały czas pytałem, ale nie otrzymywałem odpowiedzi. Wysyłałem swoje CV wszędzie, gdzie tylko mogłem. Ale to i tak nie przynosiło żadnego efektu.
     Jay i Siva wyszli do pracy. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak ja strasznie im zazdrościłem. Popatrzyłem na kosmodługopis, który ciągle trzymałem w ręce. Tępo w niego patrzyłem. Po chwili wstałem, wziąłem katanę (nie chodzi o ten miecz) i założyłem ją na siebie. Ubrałem trampki, długopisy o kosmicznej nazwie schowałem do torebki, nie wiem czyją była własnością, ale potrzebowałem czegoś takiego. Była czarna, w sumie chyba męska, przewiesiłem ją przez ramię i wyszedłem bezszelestnie z domu. W ogóle nie miałem pojęcia jak miał wyglądać ten "handel" kosmodługopisami. To było bez sensu.
     Chodziłem po mieście pytając dzieci i ich rodziców czy może nie chcą kupić dzieciom zabawki. Jednak mało kto, coś kupował. Krążyłem tylko bezużytecznie po mieście, ale i tak nie miałem nic lepszego do roboty. A chociaż wpadnie trochę kasy. Zobaczyłem sporą grupę dzieci. Potencjalni klienci. Zaśmiałem się pod nosem i ruszyłem w ich stronę.
 - Kosmodługopisy! - wydarłem się, a koło mnie pojawiły się dzieci.
No w końcu jakieś zainteresowanie, pomyślałem. Dzieci przybywało i przybywało. Zainteresowanie towarem rosło, co mnie cieszyło. Wyjąłem kolejną garść kosmodługopisów z torebki i zapytałem, kto jeszcze chce je kupić.
 - Dziecko kochane! Tego się nie bierze do buzi! - wydarłem się, gdy zobaczyłem co się zaczęło dziać.
Zainteresowanie rosło, aż za bardzo. W końcu długopisy się skończyły. Ucieszyłem się poczułem niemałą ulgę. Postanowiłem wrócić do domu. Rozliczę się jutro z pracodawcą.
     Zdjąłem torebkę i szybko cisnąłem ją gdzieś w kąt. Wziąłem laptopa i usiadłem na kanpie. Najpierw zalogowałem się na poczcie. Głównie spam, ale była też jakaś inna wiadomość. Otworzyłem ją w nadziei, że to nie kolejna reklama. To nie była reklama! Zostałem zaproszony na rozmowę kfalyfikacyjną do restauracji! I nie miała to być bynajmniej praca na zmywaku. Miałem być kucharzem! Strasznie się ucieszyłem.
     Spotkanie miało być o 16:00. Była dopiero coprawda godzina piętnasta, ale wolałem być wcześniej niż gdyby miał się spóźnić. Pewnym krokiem wyszedłem z domu. Restauracja znajdowała się jakieś niecałe dwa kilometry od domu. Pomyślałem, że spacer dobrze mi zrobi. Dotarłem na miejsce w pół godziny, bo szedłem wolno. Miałem więc jeszcze dużo czasu. Obok był park. Poszedłem tam. Na ławce zauważyłem skuloną w kłębek dziewczynę.
 - Mogę? - zapytałem.
Skinęła głową, a ja usiadłem po przeciwnej stronie ławki. Na chwilę odwróciła twarz w moją stronę. Spod jej gęstych kasztanowych włosów zauważyłem, że ze ślicznych z niebieskich z kolei oczu, ciekną łzy. Dziewczyna jednak szybko się speszyła i ponownie odwróciła głowę. Chciałem coś powiedzieć, ale głos więzł mi w gardle. Czułem, jak serce zaczyna szybciej bić. Ja... chyba się zakochałem.
 - Kim w ogóle jesteś? - zapytała po chwili nieznajoma, ocierając rękawami łzy.
 - Jestem George. Max George. - ta, naśladowaie Bonda to nie moja mocna strona. - Jestem... w sumie nikim.
Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. Dotychczas siedziała po turecku, teraz jednak zdjęła nogi z ławki i usiadła jak uczeń w szkole. Wtedy dostrzegłem, że jest w ciąży. Zdziwiłem się, a ona oczywiście to zauważyła.
 - To dluga historia... - spuściła głowę i wbiła wzrok w ziemię.
 - Jeśli nie chcesz, to nie mów.
 - Muszę się komuś zwierzyć... Jestem w ciąży z moim własnym ojcem! Zgwałcić mnie! Nienawidzę go! Matka nie żyje od kilku lat i od tej pory on robił to regularnie. Nie mam przyjaciół nie mam komu o tym powiedzieć. - twarz dziewczyny znów zajęły łzy.
Nie wiedziałem jak się zachować. Jak jej ojciec mógł zrobić coś takiego własnej córce? Jakim potworem trzeba być, żeby gwałcić własne dziecko?!
 - Jak masz na imię? - zapytałem.
 - Isabel. - odpowiedziała dosyć zdezorientowana.
Spojrzałem na zegarek. Musiałem już iść. Wyjąłem swój telefon i podałem go Isabel. Popatrzyła na urządzenie pytająco.
 - Daj mi swój numer. Zadzwonię, obiecuję. - wyszczerzyłem moje białe zęby w dziecięcym uśmiechu.
Wpisała ciąg liczb. Odszedłem od ławki, ale nie mogłem. Wróciłem do niej. Już wstawała z ławki i gdzieś odchodziła. Podbiegłem do niej i szarpnąłem ją za ramię. Popatrzyła mi głęboko w oczy, które mówiły "co ty jeszcze ode mnie chcesz?". Zbliżyłem swoje usta do jej i złożyłem na nich pocałunek. Zdziwiłem się, bo go odwzajemniła. Byłem szczęśliwy, może na krótko, ale BYŁEM SZCZĘŚLIWY. Odszedłem i ruszyłem w stronę restauracji. Tyle, że była już 16:25!

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jest ;D Dodałam nawet przed czasem, bo chciałam dodać w piątek, ale magical mnie męczyła... xD
Mi się niezbyt podoba, jakoś wyobrażałam go sobie inaczej, ale jest jak jest. Najwidoczniej nie umiem pisać.
Rozdział dedykuje wszystkim, którzy skomentowali poprzedni.
Było 15 komentarzy - mój osobisty rekord ;D Dziękuje ;>

piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 6

"CHŁOPAKI (NIE) PŁACZĄ"
~Siva
     Zjedliśmy kolację przygotowaną przez Max'a. Jego potrawy z dnia na dzień stawały się coraz to bardziej wymyślne. To pewnie przez to, że nie miał pracy. Nie miał co robić... Widać było, że męczyło go to, że jest bezrobotny. Kiedyś mówił mi, że czuje się przez to gorszy od nas. W sumie to nie rozumiałem tego, dlaczego on jest na bezrobociu? Ma przecież nieziemski talent do gotowania. A w Dublinie jest tak wiele restauracji, które poszukują kucharza. Max by nadawał się idelanie. 
     Wypiliśmy tylko po dwa piwa, ale jak dla mnie nawet tak mała ilość wystarczyła. Miałem słabą głowę. Już widziałem mroczki przed oczami i czułem jak moje nogi stają się miękkie. Jay poprowadził mnie do pokoju gościnnego, gdzie położyłem się spać. W ubraniu. Oczywiście nie mógł oszczędzić sobie swoich głupich żartów. Dla mnie to jednak nie było śmieszne. Co mogłem poradzić na słabą głowę? Dobra, mogłem nie pić, ale...
     Obudziły mnie jakieś dziwne odgłosy. Wstałem gwałtownie i automatycznie odezwał się ból głowy. Usiadłem mechanicznie z powrotem na kanapie. Złapałem się za głowę i otworzyłem szafkę, który była obok. Znalazłem jakąś tabletkę przeciwbólową i szybko ją połknąłem. Nawet nie popijałem, nie było takiej potrzeby. Gdy poczułem ulgę, wstałem. Powoli, bo powoli, ale wstałem. Znowu było słychać jakieś dziwne dźwięki. Wyszedłem z pokoju i zacząłem nasłuchiwać. Dźwięki dochodziły z kuchni. Poszedłem tam. Przy stole siedział Max, który testował... jakiś długopis?
 - Dzień dobry. - przerwałem mu, sam nie wiem co takiego mu przerwałem.
Max spojrzał na mnie wzrokiem pięcioletniego dziecka, które właśnie dostało nową zabawkę.
 - Co to w ogóle jest? - do kuchni wkroczył Jaybird.
Miał na sobie tylko ręcznik i był cały mokry. Gdy zwróciłem mu uwagę, że łazienka jest gdzie indziej, stwierdził, że jest przecież u siebie w domu. W sumie to miał rację.
 - Max, a co to w ogóle jest? Tak, to gadające. - pokazałem palcem na przedmiot, który na pierwszy rzut oka wyglądał na długopis.
 - To jest KOSMODŁUGOPIS! Tak, mam je sprzedawać. Praca dorywcza, tylko na dziś. Siva zrób coś. Ja chcę mieć normalną stałą pracę! - mówił Max niemalże ze łzami w oczach.
Przytuliłem przyjaciela. Wiedziałem jak bardzo jest mu trudno. Poza tym on też mnie wspierał, gdy byłem szykanowany. Właśnie dlatego nie jestem już modelem. Nie dałem rady psychicznie. Mało osób tam wytrzymywało. Stres, ciągłe napięcie i ta obrzydliwa rywalizacja...
     Była już godzina dzięwiąta. Za godzinę powinniśmy być w pracy, a Jay dalej okupował łazienkę. Postanowiłem go pospieszyć. Podszedłem do drzwi i zapukałem.
 - Jay! Dwa słowa, dziewięć liter.
Przez chwilę nic nie mówił.
 - Kocham Cię? - odpowiedział, a raczej zapytał.
 - Nie! MUSIMY IŚĆ. Tak brzmi prawidłowa odpowiedź. Zbieraj się.
Musiałem trochę poczekać, aż Loczek będzie gotowy do wyjścia do pracy. Czasami zachowywał się jak kobieta, no bo ile można się szykować?!
     Po drodze na komisariat Jay nie odezwał się do mnie ani razu. Nie wiem, obraził się czy co? Komendant od razu skierował nas do pokoju przesłuchań, gdzie czekał już na nas Sykes. Kulturalnie się przywitaliśmy i zajęliśmy miejsca naprzeciw niego. Jay włączył lampkę i wyjął arkusz papieru, by zapisywać zeznania, by potem dziennikarz mógł je podpisać.
 - Czy chciałbyś coś dodać do wcześniejszych zeznań? - zapytałem.
W oczach Nathana widziałem jakąś nutę tajemniczości.
 - Chciałbym je zmienić. - oznajmił.
Popatrzyłem na Jay'a i szturchnąłem go łokciem. Nathan ukrył twarz w dłoniach. Jego oddech stał się ciężki, serce pewnie też szybciej biło. Byłem ciekaw, co takiego ma nam do powiedzenia.
 - Ja jestem odpowiedzialny za porwanie mojej siostry. - wydusił w końcu Sykes.
Widać, że to, co miał nam do powiedzenia nie przychodziło mu łatwo.
 - Byliśmy na imprezie. - zaczął niepewnie - Z początku nie chciałem, aby Jess szła ze mną, bo uważałem, że jest zbyt młoda, ale ona bardzo prosiła i  jej najsilniejszym argumentem było to, że mama jej pozwoliła. Więc się zgodziłem. Na tej imprezie trochę wypiłem i niezbyt już wiedziałem co się wokół mnie dzieje. Wtedy podeszła do mnie Jess z jakimś chłopakiem. Pytała czy mogą iść się przejść. Miał chyba na imię Matt, jakoś tak. Zgodziłem się, tylko dlatego, że nie byłem w stanie jej tłumaczyć dlaczego "nie". Wtedy z jego ust padły słowa "Porywam twoją siostrę". Szkoda tylko, że za późno zrozumiałem sens tych zdań. Gdy odchodziły zauważyłem, że z jego kieszeni wypadł nóż i telefon, ale było za późno, by ich dogonić, bo zniknęłi gdzieś w tłumie bawiących się ludzi. Podniosłem z ziemi telefon i przeczytałem SMSy, które non stop przychodziły na ten numer. Większość z nich brzmała "Masz ją?" , "Jak poszło". To wszystko moja wina! - krzyczał.
W jego oczach widać było łzy. Obwiniał się za to. Nie dziwiłem mu się.
 - Gdyby nie ta cholerna impreza... - cały czas się zadręczał.
 - To nie twoja wina. Masz ten telefon?
 - Tak.
Nathan podał mi telefon. Przejrzałem wszystkie SMSy i połączenia. Potem zaniosłem telefon do informatyków, by w jakiś sposób spróbowali dowiedzieć się, kto jest jego właścicielem.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mi się ten rozdział kompletnie nie podoba. Tego zdania nie czytaliście xD
Liczy się Wasze zdanie ;D
Hahaha I ♥ Nathan są nasze kosmodługopisy *.* Jak Max je zacznie sprzedawać to dopiero będzie xD
Więc za to kochana dedyk dla Ciebie ;* A tak poza tym TU macie link do jej nowego opowiadania, na które zapraszam w jej imieniu ♥
Następny chyba dopiero za jakieś niecałe 2tygodnie, bo kończą mi się ferie, a oczywiście nauczyciele nie byli by sobą, gdyby nie robili sprawdzianów nawet tuż po feriach. 
Tak więc do zobaczenia ;*
PS. Jeśli komuś nie skomentowałam ostatnio rozdziału, to przepraszam, ale mam w domu teraz dwie osoby niepełnosprawne i jestem bardzo zalatana i mam mało czasu. Postaram się wszystko nadrobić.
Wasza Kinga ;')

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział 5

"CZERWONY NAPIS"
~Nathan
     Rozejrzałem się dookoła, by sprawdzić czy może ktoś mnie nie śledził. Nikogo nie było. Ulżyło mi. Gdyby śledził mnie jeden z tych policjantów, to nie byłoby zbyt miło. Pewnie pomyślał, by sobie, że w jakiś sposób jestem uwikłany w porwanie Jess. Ale tak nie było. Ja nie miałem z tym nic wspólnego, prawie nic... Głupi żart... Skąd ja mogłem przypuszczać, że będą z tego aż takie kłopoty? Gdyby można było cofnąć czas... Ale nie można, niestety.
     Sprawdziłem, którą mamy godzinę. Był już kwadrans po szesnastej. A ja musiałem jeszcze iść do redakcji, by dokończyć pewien artykuł. Lubiłem swoją pracę, czułem, że dziennikarstwo to moje powołanie. Jednak teraz pisanie w ogóle mnie nie cieszyło, nie dawało żadnej radości. Wszedłem do redakcji. Chyba wyglądałem na przygnębionego, tak też się czułem. Wszyscy się mnie pytali co się stało. W odpowiedzi otrzymywali tylko wzruszenie ramionami. Poczłapałem do mojego "warsztatu" i zasiadłem do komputera. Wpisałem hasło i grzecznie czekałem aż komputer się włączy. Na ekranie pojawił się wielki, czerwony napis. "To ty porwałeś Jess". Wiele myśli kłębi się w mojej głowie. Serce zaczyna szybciej bić. Sumienie... Co ja narobiłem?! Nerwowo zacząłem stukać palcami w blat biurka, przy którym siedziałem. Kto mógł to zrobić? A przede wszystkim, kto o tym wiedział?! Jedyną osobą, której o tym mówiłem był Benjamin. Ale przecież to mój przyjaciel...
     Nie mogłem skupić się na pisaniu. Teraz tym bardziej. Artykuł na jutro... Najwyżej dokończę go w domu, a jak nie to wywalą mnie z pracy. Mówi się trudno i żyję się dalej. Otworzyłem mój kalendarz, by sprawdzić czy mam zaplanowane na jutrzejszy dzień jakieś wywiady. Nic. Na całe szczęście, bo przecież muszę stawić się na komendzie. Chyba powiem im prawdę. Powiem im, że moja siostra została porwana tylko i wyłącznie przez moją głupotę.
     Wyszedłem z pomieszczenia. Drzwi zamknęły się z hukiem i oczywiście wszystkie oczy skierowały się na mnie. Spuściłem tylko głowę w dół i pobiegłem do wyjścia. Drzwi w naszej redakcji były rozsuwane i oczywiście nie byłbym chyba sobą, gdybym za wcześnie nie chciał wyjść. Drzwi nie zdążyły się otworzyć, co zaskutkowało tym, że uderzyłem w nie czołem. Rozejrzałem się czy nikt nie widział mojej, nazwijmy to wpadki. Sekundę później znajdowałem się już na zewnątrz. Chmury na niebie zaczęły przybierać granatowe oblicze i po chwili spadały pierwsze krople deszczu. Pogoda tutaj bywała naprawdę zaskakująca. Pogoda - rozdzaj żeński. Pogoda jak kobieta, zmienną jest. Nałożyłem kaptur na głowę. Szedłem dosyć powoli ulicami Dublina, zmierzająć do własnych czterech kątów. Miasto było teraz bardzo ciemne, gdzieniegdzie świeciły się latarnie.
     Od razu zdjąłem z siebie przemoczone ubranie i zaniosłem je do łazienki, gdzie następnie umiesciłem je w pralce. Poszedłem do kuchni i coś zjadłem. Nie wiem nawet co, to było. Nie miało smaku. Poźniej poszedłem wziąć prysznic. Ciepłe strumienie wody oblewały mnie, dając ukojenie. Nieco się uspokoiłem. Mimo to jedna sprawa wciąż nie dawała mi spokoju. Kto był odpowiedzialny za ten napis na moim komputerze?! Obracałem nerwowo telefon w dłoni. Aż w końcu zdecydowałem się, że zadzwonię do Benjamin'a. On jedyny mógł coś wiedzieć.
 - Halo? - odebrał - Dlaczego dzwonisz o tej porze? Coś się stało?
"Tej porze"? Zdziwiłem się. Spojrzałem na zegarek. Rzeczywiście było już późno - godzina 23. Co ja robiłem przez cały dzień?
 - Przepraszam. Nie wiesz może czy ktoś nie kręcił się przy moim komputerze w redakcji?
Chwilę milczał, co najprawdopodobniej oznaczało, że się zastanawiał.
 - Nie. Raczej nie.
W jego tonie było słychać nutę zawahania. To nie wróżyło nic dobrego.
 - A pytam, bo mój artykuł został skasowany. - skłamałem.
Zauważyłem, że w ostatnim czasie moje kłamstwo nie ominęło chyba nikogo. Kłamię przy każdej lepszej okazji. Okłamuję nawet tych, na których mi zależy. Dobre jest w tym chociaż to, że wiem, że źle robię. Ale to i tak przecież w żaden sposób mnie nie usprawiedliwia.
     Kładę się na kanapie, przykładam głowę do poduszki i podkurczam nogi. Czuję jak powoli oddaję się w objęcia Morfeusza. Ale przed oczami mam wielki czerwony napis. "To ty porwałeś Jess".

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No ja to mogę pisać poradniki pod tytułem "Jak pisać beznadziejne rozdziały".
Zasadniczo rozdział miał być o czym innym, ale wyszło inaczej.
Następny też będzie z perspektywy Nath'a albo Sivy.
No nie wiem jeszcze xD
Do następnego ;*

piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 4

"UDAWANA SZCZEROŚĆ ZAWSZE W CENIE"
~Jay
     Nie rozumiałem zachowania Sivy. Przecież ten Nathan nie wyglądał podejrzanie. po prostu był przejęty tym, że zaginęła jego siostra. Na jego miejscu też bym się martwił. A Seev od razu robił z igły widły. Jak to on. Zdziwiło mnie to, że tak nagle przypomniało mu się o jakiejś ważnej sprawie, którą musi załatwić. No ale skoro jest dziennikarzem, to nie ma się co dziwić. Też ma dużo roboty, tak jak my. Ale po co Siva za nim poszedł? Bo na pewno nie uwierzę mu w tą gadkę, że coś musi zrobić. Akurat teraz? Tak... pewnie żelazko zostawił włączone... Czasem mam wrażenie, że traktuje mnie jak dziecko, któremu nie można powiedzieć prawdy i trzeba podać mu kłamstwo opakowane w złoty papierek. Na mnie to jednak nie działało. Chyba jestem za stary.
     Rozejrzałem się i przeszedłem przez pasy. Zadzwoniłem do Max'a, by sprawdził, gdzie mieszka ten Tom Parker. W domu był mój komputer, w którym miałem wszystkie dane mieszkańców Dublina, a Max i tak znał hasło do tego komputera. Może nie wyglądał na bystrego, ale taki był. Moje, według mnie, skomplikowane hasło złamał w ciągu dwóch minut. Co, jak co, ale na hakera to on by się idealnie nadawał. Nie minęły nawet dwie pełne minuty, a ja już miałem adres Thomas'a. Mieszkał w dzielnicy Dollymount. To jedna z ładniejszych i bogatszych dzielnic Dublina. Ale to chirurg, pewnie zarabia krocie, więc go stać.
     Do tej dzielnicy dotarłem dosyć szybko. Rozejrzałem się w poszukiwaniu domku z numerem 8. Był na wprost mnie. Bardzo ładny. Pomalowany na jasnożółty kolor. W słońcu wyglądał jeszcze piękniej. Podszedłem do drzwi. I zapukałem. Drewno było twarde, co oznaczało, że drzwi wykonane są najprawdopodobniej z dębu. Nikt nie otworzył. Uderzyłem się ręką w czoło. Przecież on jest chirurgiem, może jest jeszcze w pracy. Zrezygnowany odszedłem od drzwi. Włożyłem ręce do kieszeni i szedłem powoli.
 - Halo! - usłyszałem czyiś krzyk.
Mechanicznie obróciłem się na pięcie. W drzwiach stał młody mężczyzna. Dawałem mu jakieś 23, maksymalnie 25 lat.
 - Thomas Parker? - zapytałem.
Kiwnął głową i zaprosił mnie do domu. Muszę przyznać, że całkiem inaczej go sobie wyobrażałem. Weszliśmy do domu. Tom zaprosił mnie do salonu. Usiadłem wygodnie na kanapie i rozejrzałem się po mieszkaniu, a on w tym czasie poszedł przygotować coś do picia. Po chwili wrócił z tacą, na której stał dzbanek z sokiem pomarańczowym i dwie szklanki. Napełnił szklane naczynia cieczą i usiadł naprzeciw mnie.
 - Jestem policjantem. - wyjaśniłem - Zaginęła Jess Sykes i mam do pana parę pytań.
Cały czas uważnie patrzyłem na jego twarz. Obserwowałem jego reakcje. Ale nic konkretnego z jego twarzy nie udało mi się wyczytać.
 - Mieliśmy się dzisiaj spotkać. Miała pomóc wybrać mi pierścionek zaręczynowy dla mojej dziewczyny. Ale nie pojawiła się w umówionym miejscu.
 - A gdzie się umówiliście? - zapytałem i wyjąłem notes z kieszeni.
 - W parku. - odpowiedział i spuścił głowę.
Zastanawiałem się, o co mógłbym go jeszcze zapytać. Nie wyglądał na jakoś specjalnie przejętego jej zaginięciem, ale może nie byli jakimiś wielkimi przyjaciółmi. Gdyby Siva tu był to już by miał co do Tom'a jakieś podejrzenia.
 - A wiesz może, czy ktoś jej groził?
Przewrócił oczami. Chwilę się zastanowił.
 - Nie. Ona raczej nie miała wrogów, przynajmniej ja nic o nich nie wiem. Jest raczej osobą przyjazną, bardzo ciepłą.
Zapisałem to, co powiedział. Podziękowałem i poprosiłem, by zadzwonił, gdyby coś ważnego mu się przypomniało.
     Zmierzałem do domu. To był dosyć ciężki dzień. Po drodze zahaczyłem o sklep monopolowy, by kupić jakieś trunki. Oczywiście tylko czteropak piwa, bo jutro trzeba znów iść do pracy. Czasem zazdroszczę Max'owi, że jest bezrobotny, bo nic nie musi robić... Zobaczyłem Seev'a idącego przede mną, zawołałem go. Zatrzymał się i poczekał na mnie,
 - Gdzie byłeś? - zapytałem.
 - U mamy. Musiałem jej w czymś pomóc.
Ależ on miał tupet... Kłamał mi prosto w oczy.
 - Przestał byś już kłamać. Przecież wiem, że śledziłeś Sykes'a.
 - No... - chwilę milczał - Masz rację. On ma coś wspólnego z zaginięciem tej młodej blondynki.
Popatrzyłem zdumiony. Czyżby przypuszczenia Sivy chociaż raz okazały się słuszne? Wysłuchałem tego co miał mi do powiedzenia. Zaprosiłem go do mnie. Oczywiście dokupiliśmy alkoholu. Max już na nas czekał z kolacją. Obaj się zaśmialiśmy i zasiedliśmy do stołu.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział jest bardzo beznadziejny... Nic się w nim nie dzieje ;<
Nikt nie zdziwił się, że Tom jest chirurgiem to może ktoś będzie zaskoczony bezrobociem Max'a xD
Niedługo znajdzie pracę zarobkową ;')
Czekam na komentarze.
I jest też ankieta ;*

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział 3

"DZIWNA ROZMOWA"
~Siva 
     Jay jechał strasznie szybko. Nie zwracał uwagi na jakiekolwiek znaki drogowe. Po prostu jechał. Naliczyłbym mu co najmniej siedem wykroczeń: przekroczenie dozwolonej prędkości, przejechanie na czerwonym świetle, nie zatrzymanie się na przejściu dla pieszych. Mógłbym tak wyliczać i wyliczać, tylko, że to nie miało sensu. Loczek włączył radio, oczywiście puszczał jakieś swoje smęty. Nie krytykowałem jego muzyki; ja miałem po prostu dosyć inny gust.
     Do parku dojechaliśmy w niecałe 10 minut. Wysiedliśmy. Nathan czekał już oparty o fontannę. Miał na sobie krótkie spodenki i T-shirt z napisem "Until death do us part". To chyba odnosiło się do jego siostry, pomyślałem. Wyglądał jak zwyczajny, niczym nie wyróżniający się młody człowiek. Podeszliśmy do niego.
 - To ja jestem Nathan Sykes. - wyciągnął rękę w stronę Jay'a a potem mi podał dłoń, uścisnąłem ją.
Miał mocny uścisk. Poradzi sobie w życiu.
 - A więc powiedz nam, co dokładnie się stało. - nakazał Jay.
Nathan patrzył w ziemię. Był zmieszany, a wręcz zakłopotany.
 - Moja siostra zaginęła. Nie ma jej już ponad 24 godziny. - powiedział, ale dalej jego wzrok tkwił w chodniku.
 - Z kim ostatnio się widziała? Jakieś szczegóły? W co była ubrana? Człowieku, pomóż nam trochę! - Jay zaczął się denerwować.
Położyłem Jay'owi rękę na ramieniu, by się uspokoił.
 - Miała spotkać się z Tomem.
Loczek nie wiadomo skąd wyjął swój "kapownik". Wolałem nie wnikać, gdzie go trzymał.
 - Tom Parker. - poprawił się, gdy napotkał moje spojrzenie.
 - Jak te długopisy? - zaśmiał się Jay.
Nathan skinął głową i darował sobie komentarz.
 - A po co miała się z nim spotkać?
 - Są przyjaciółmi. Mieli iść po prezent dla Kel... Kelsey Hardwick. Już mówię skąd się znają. - taki młody, a już wie o co go zaraz zapytają. - Tom jest chirurgiem. Moja siostra miała kiedyś złamaną rękę i potrzebna była jej operacja. Wykonywał ją właśnie Tom.
     Zadaliśmy jeszcze kilka rutynowych pytań, po czym Nathan gdzieś szybko poszedł, mówił, że musi załatwić coś ważnego. I tak poprosiliśmy go, by stawił się jutro na komendzie.
 - I co sądzisz? - zapytałem.
 - O czym? - zapytał zdziwiony.
Jak dla mnie Nathan coś ukrywał. Nie był po prostu z nami szczery. Ani razu nie spojrzał mi prosto w oczy. I już samo to było dla mnie dość dziwne. Poza tym nie wyglądał na jakoś specjalnie przejętego zaginięciem siostry. Coś było w nim dziwnego. Nawet musiał tak szybko gdzieś iść... Ciekawe co było dla niego teraz tak ważne, że musiał iść.
     Powiedziałem o moich dziwnych przeczuciach, co do Nathana. Ten jednak ich nie podzielił. Stwierdził, że jest może po prostu w szoku, bo siostra jest dla niego ważna. Mi coś tu nie pasowało. Postanowiłem, że będę go śledzić. Może się mylę, a może nie. Kto wie...
 - Muszę lecieć. Coś mi się przypomniało. Narka! - powiedziałem i odbiegłem.
 - Pa! - odpowiedział zdezorientowany. - Ja jadę do tego od długopisów. - zaśmiał się i po chwili każdy z nas był już gdzie indziej.
Musiałem go okłamać. Nie lubił, gdy robiłem coś w tajemnicy przede mną, ale on by mi powiedział, że to głupi pomysł z tym śledzeniem i w ogóle. A ja wolałem sobie oszczędzić tej rozmowy... Obym go jeszcze dogonił.
     Biegłem ile tylko sił w nogach. I dogoniłem go! Akurat skręcał koło małego kościółka w ciemną uliczkę. Po co on tam szedł? Usłyszałem, że z kimś rozmawia przez telefon. Może i była to ciemna uliczka, gdzie nikt nie zdoła cię zobaczyć, ale istnieje coś takiego jak echo, a on chyba tego nie przewidział.
 - Macie ją? - pytał Nathan.
W jego głosie dało się wyczuć strach, zdenerwowanie, większość negatywnych emocji. Żałowałem, że nie słyszałem odpowiedzi.
 - To dobrze. Potrzymajcie ją jeszcze Parę dni.
I wszystko stało się dla mnie jasne, jak słońce. On miał coś na sumieniu. Ewidentnie był zamieszany w tę sprawę. Usłyszałem, że się rozłączył, więc szybko odszedłem od ściany, o którą byłem oparty przez cały ten czas. Przebiegłem przez pasy i zmierzałem przed siebie... Musiałem powiedzieć o tym Jay'owi.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i dodałam nawet wcześniej niż planowałam.
Cieszycie się? ;>
Mi się on średnio podoba, ale coś w końcu zaczyna się dziać.
Dziękuje za 12 komentarzy pod ostatnim.
Kocham Was!
To do next'a ;')

piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział 2

" GŁUPI ŻART, A JEDNAK PRAWDA"
~Siva
     Rozejrzałem się dookoła. Co znowu mam czekać, aż ktoś się dla mnie racznie zatrzyma? Nie. Na pewno nie. Przypomniało mi się, że niedaleko jest przystanek autobusowy. Przyśpieszyłem trochę. Podjeżdżał autobus. Zacząłem biec. Przepychałem się przez tłum ludzi, by w końcu kupić bilet. Oczywiście o miejscu siedzącym mogłem sobie jedynie pomarzyć. W autobusie unosił się zapach potu. Zrobiło mi się niedobrze, ale wiedziałem, że przecież muszę wytrzymać. Dam radę - powtarzałem cały czas w myślach. Dom Max'a i Jay'a był oddalony o jakieś trzy kilometry.
     Drzwi autobusu w końcu się otworzyły. Poczułem świeże powietrze. Od razu zrobiło mi się lepiej. Przepuściłem kilka osób w starszym wieku i w końcu sam wyszedłem z tego śmierdzącego autobusu. Przeszedłem przez jezdnię i już znajdowałem się pod właściwym blokiem. Na domofonie nacisnąłem guzik z cyferką 7 i usłyszałem dźwięk, który oznaczał, że drzwi są już otwarte. Pokonałem 69 schodów, tak dokładnie tyle. Wiem, bo liczyłem. Miałem własny klucz, więc nie bawiłem się w żadne kulturalne pukanie do drzwi. Popchnąłem je i moim oczom ukazał się Jay trzymający na rękach, jak się później dowiedziałem jaszczurkę.
 - Co to jest? - zapytałem, a moje oczy zdaję się, że przypominały mniej więcej monetę pięciozłotową.
Jay popatrzył na mnie jak na wariata. W sumie to tak się w tej chwili czułem. Tu mówi mi o zaginięciu jakiejś młodej dziewczyny, a tutaj odwala jakiś cyrk z jaszczurką.
 - To jest Neytiri. - powiedział z tym swoim brytyjskim akcentem.
 - Ne... co?
 - To jest jaszczurka, takie zwierzę, jakbyś nie wiedział. - wystawił mi język.
Przewróciłem tylko oczami. Nie byłem przecież na tyle głupi, by nie wiedzieć, że jaszczurka to zwierzę.
     Dalej jednak nie rozumiałem jednego...
 - A ta dziewczyna? Ona naprawdę została porwana czy chciałeś się tylko pochwalić jaszczurką? - pytałem dość nerwowo.
Jay spojrzał na Max'a i spuścił głowę. To nie oznaczało nic dobrego, wprost przeciwnie.
 - No dobra kłamałem. - przyznał po chwili. - Ale mam też coś na swoją obronę.
Popatrzyłem na niego nieprzyjemnym wzrokiem.
 - Max też chciał się czymś pochwalić. - powiedział.
Podszedł do mnie Max i pokazał ramię. Tatuaż. Dosyć ładny, ale jednak nie na tyle, by dzwonić do mnie i ściągać mnie tu z urodzin mamy tylko po to, by go pokazać. Spojrzałem na Max'a. Po jego minie widać było, że to było głupie i niezbyt odpowiedzialne.
 - Nie róbcie tak nigdy więcej, zrozumiano? - powiedziałem.
Czułem się wtedy jak matka, która wypomina dzieciom co źle zrobiły i prosi, by to się więcej nie powtórzyło, a i tak wie, że taka sytuacja na pewno będzie miała jeszcze miejsce.
 - Przepraszam. - powiedział Jay.
Widziałem, że jest mu głupio, bo będąc policjantem cały czas jest się na służbie i nie powinno się żartować w ten sposób.
 - Fajna ta jaszczurka. - powiedziałem z uśmiechem na ustach, by rozruszać to sztywne towarzystwo. - A ty masz fajny tatuaż. - zwróciłem się do Max'a.
     Nasze wygłupy, opowiadanie kawałów i tego typu żarty przerwał telefon.
 - Halo? - odebrałem i odszedłem na bok, bo Jay i Max strasznie krzyczeli i nic nie słyszałem.
 - Co? Naprawdę?! - pytałem zdziwiony.
Po chwili odłożyłem telefon i wróciłem do chłopaków. Jay latał po kuchni z butem Max'a w ręku i coś krzyczał. Przechyliłem głowę. I stałem. Ocknąłem się.
 - Mamy sprawę. - zacząłem. - Jay! Zwracam się do ciebie!
Jay w końcu spojrzał na mnie. Max rzucił w niego jabłkiem. Trafił w głowę. Już miałem coś mu powiedzieć, ale tym razem sobie odpuściłem.
 - Jess Sykes zaginęła. - powiedziałem.
Oboje z Max'em zaczęli się śmiać. Mnie jednak nie było do śmiechu. Gdy na mnie spojrzeli, zrozumieli, że tym razem to nie jest tylko głupi żart. To prawda.
 - Tak. Dzwonił do mnie jej brat. Nathan, tak ma chyba na imię.
 - Nathan Sykes? - pytał Max.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi na jego pytanie.
 - To ten marny dziennikarzyna z "The Sun". - parsknął.
 - Marny czy nie. Jest sprawa.
     Szybko się ubraliśmy i wyszliśmy z domu. Nathan miał się z nami spotkać w parku w centrum miasta. Jay szybko otworzył drzwi od swojego BMW, włożył kluczyki do stacyjki i nacisnął pedał gazu do granic możliwości i odjechaliśmy z piskiem opon.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i mamy drugi!
Jak się podoba? Bo mi tak średnio, ale może być...
Dziękuje za 10 komentarzy pod rozdziałem.
To pierwszy blog, który na "starcie" ma tyle komentarzy.
Mam nadzieję, że ta liczba się utrzyma.
Nie mam pojęcia kiedy następny dodam ;>

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Rozdział 1

  " URODZINY"
~Siva
     Spojrzałem w kalendarz - 27 lipca. Coś miałem dziś zrobić, ale nie mogłem sobie przypomnieć co to miało być. Błądziłem wzrokiem po pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowałem. Mój wzrok utkwił w ramce ze zdjęciem mamy. Mama! No właśnie! Nagle mnie olśniło. Miałem iść dziś do mamy, przecież ma urodziny. Jak mogłem o tym zapomnieć? Co ze mnie za syn...
     Gdy skończyłem się obwiniać, poszedłem do kuchni i zrobiłem sobie kanapkę z Nutellą. Zacząłem szykować się do wyjścia. Poszedłem do łazienki, gdzie przyjrzałem się w lustrze, by stwierdzić, że mój wygląd jest zadowalający. Spryskałem się jeszcze perfumami. Wyszedłem z łazienki, następnie wziąłem portfel i klucze od mieszkania. Upewniłem się czy aby na pewno wszystko wyłączyłem i wyszedłem.
     Było bardzo ciepło... a to dziwne. Dublin z wolnego tłumaczenia oznacza "czarny staw" i temperatury tutaj nie przekraczają 20 stopni Celsjusza nawet latem, tym większe było moje zdziwienie. Słońce świeciło bardzo mocno, jego promienie mnie oślepiały, ale na szczęście miałem okulary przeciwsłoneczne i nie zawahałem się ich użyć. Szedłem powoli, a mimo to odczuwałem zmęczenie i to, jak pot spływa mi po czole. Akurat przechodziłem obok fontanny, podszedłem do niej. Wziąłem trochę wody w ręce i przemyłem nią twarz. Poczułem przyjemne ochłodzenie. Ruszyłem dalej.
     Nie miałem jeszcze prezentu dla mamy. Zbytnio nie wiedziałem, co jej kupić. Wino. Wino na pewno. Zaszedłem do pierwszej napotkanej winiarni i wybrałem ulubione mojej mamy wino wytrawne. Ale to dalej nie był prezent. Kupiłem też kwiaty - tulipany. 21 tulipanów. Zawsze tyle kupowałem na mamy urodziny, no i oczywiście musiały one być czerwone, bo zawsze twierdziła, że czerwień to jedyny kolor, który tak doskonale podkreśla jej urodę. Dalej nie miałem prezentu... Trudno w sumie liczy się przecież pamięć, a nie ilość prezentów.
     Złapałem się za kieszeń, by wyciągnąć telefon. Jednak nie miałem go. Nie wziąłem telefonu z domu. Super po prostu. Byłem zły sam na siebie, bo nie miałem jak zadzwonić po taksówkę, a mój samochód jest u mechanika. Do postoju było dosyć daleko, więc ten pomysł odpadał. Niedługo się zastanawiając wystawiłem rękę i zacząłem machać. A może akurat ktoś się zatrzyma. Tak, nadzieja matką głupich. Długo nikt się nie zatrzymywał. Napotykałem tylko głupie spojrzenia kierowców, bo stałem pod latarnią. Ale... jakoś mało obchodziło mnie to, co sobie pomyślą inni.
     Jechała jakaś taksówka. Moja ostatnia nadzieja - pomyślałem. Zatrzymała się, na moje szczęście. Kierowcą była kobieta. Opuściła szybę i zapytała, gdzie chcę jechać. Podałem nazwę ulicy. Odwróciła się do swojej pasażerki i zapytała czy mogę się z nimi zabrać. Blondynka się zgodziła. Kamień spadł mi z serca. Podziękowałem obydwu damom i wsiadłem.
     Jechaliśmy jakieś 10 minut. 10 minut w ciszy, aż sam się dziwiłem, że tyle wytrzymałem bez otwierania buzi. Zapłaciłem i wysiadłem. Młodziutka blondynka jechała dalej, gdy wysiadałem widziałem, że uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłem uśmiech. Obróciłem się na pięcie i poszedłem pod drzwi domu mojej mamy. Nie zdążyłem nawet zapukać, a mama już otworzyła przede mną drzwi. Przywitałem ją szerokim uśmiechem.
 - Wchodź, modelinku. - powiedziała.
Bardzo kochałem moją mamę, ale gdy mówiła do mnie "modelinku" szlag mnie trafiał. Co to w ogóle za zdrobnienie?! Poza tym już od dawna nie jestem modelem, a ona wciąż mnie tak nazywa.
 - Pomóż mi. - wołała.
Powolnym krokiem poszedłem za nią do kuchni i odebrałem od niej misę, którą mi podała. Zaniosłem na stół. Mama poprzynosiła jeszcze kilka rzeczy i w końcu usiadła.
 - Wszystkiego najlepszego! - krzyknąłem.
Podszedłem do mamy i pocałowałem ją w policzek.
     Nasz uścisk przerwał telefon. Mama poszła odebrać i po chwili zawołała mnie.
 - Modelinku. - to był Jay, nikt inny nie byłby tak złośliwy. - Mamy sprawę do rozwiązania. Wiesz co? Swoją drogą to czuje się jak jakiś superbohater, jestem potrzebny.
 - Do sedna. - ponagliłem go.
 - Zaginęła Jess Sykes. Za 20 minut pod domem moim i Max'a.
Domem?! Oni mieszkają w kawalerce... Ale to nie było teraz najważniejsze... Co ja powiem mamie? Jak się jej wytłumaczę?
     Mama spojrzała na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami.
 - Musisz iść, rozumiem.
Pytałem, czy aby na pewno mogę. Czy nie będzie jej przykro, ale kazała mi iść. Była bardzo wyrozumiała. Pośpiesznie wybiegłem z jej domu.

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tadam! Pierwszy rozdział, który miał być prologiem. Na dodatek dodany wcześniej, niż planowałam, ale mnie męczycie ;)
Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Wygląd niedługo się zmieni, także bez obaw ;>
Teraz muszę opisać bohaterów.