"ZAKOCHANY KUCHARZ"
~Max
Miałem już serdecznie dość tego wszystkiego. Tego życia... bez pracy. Codziennie wstawałem z nadzieją, że zadzwoni do mnie ktoś z jakąś ofertą pracy. Niestety. Każdego dnia się myliłem. Owszem, dostawałem oferty, ale prac tymczasowych, dorywczych. Tak się nie dało na dłuższą metę. Denerwowało mnie. Ile to jeszcze może trwać? Tydzień? Miesiąc? Rok?! Cały czas pytałem, ale nie otrzymywałem odpowiedzi. Wysyłałem swoje CV wszędzie, gdzie tylko mogłem. Ale to i tak nie przynosiło żadnego efektu.
Jay i Siva wyszli do pracy. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak ja strasznie im zazdrościłem. Popatrzyłem na kosmodługopis, który ciągle trzymałem w ręce. Tępo w niego patrzyłem. Po chwili wstałem, wziąłem katanę (nie chodzi o ten miecz) i założyłem ją na siebie. Ubrałem trampki, długopisy o kosmicznej nazwie schowałem do torebki, nie wiem czyją była własnością, ale potrzebowałem czegoś takiego. Była czarna, w sumie chyba męska, przewiesiłem ją przez ramię i wyszedłem bezszelestnie z domu. W ogóle nie miałem pojęcia jak miał wyglądać ten "handel" kosmodługopisami. To było bez sensu.
Chodziłem po mieście pytając dzieci i ich rodziców czy może nie chcą kupić dzieciom zabawki. Jednak mało kto, coś kupował. Krążyłem tylko bezużytecznie po mieście, ale i tak nie miałem nic lepszego do roboty. A chociaż wpadnie trochę kasy. Zobaczyłem sporą grupę dzieci. Potencjalni klienci. Zaśmiałem się pod nosem i ruszyłem w ich stronę.
- Kosmodługopisy! - wydarłem się, a koło mnie pojawiły się dzieci.
No w końcu jakieś zainteresowanie, pomyślałem. Dzieci przybywało i przybywało. Zainteresowanie towarem rosło, co mnie cieszyło. Wyjąłem kolejną garść kosmodługopisów z torebki i zapytałem, kto jeszcze chce je kupić.
- Dziecko kochane! Tego się nie bierze do buzi! - wydarłem się, gdy zobaczyłem co się zaczęło dziać.
Zainteresowanie rosło, aż za bardzo. W końcu długopisy się skończyły. Ucieszyłem się poczułem niemałą ulgę. Postanowiłem wrócić do domu. Rozliczę się jutro z pracodawcą.
Zdjąłem torebkę i szybko cisnąłem ją gdzieś w kąt. Wziąłem laptopa i usiadłem na kanpie. Najpierw zalogowałem się na poczcie. Głównie spam, ale była też jakaś inna wiadomość. Otworzyłem ją w nadziei, że to nie kolejna reklama. To nie była reklama! Zostałem zaproszony na rozmowę kfalyfikacyjną do restauracji! I nie miała to być bynajmniej praca na zmywaku. Miałem być kucharzem! Strasznie się ucieszyłem.
Spotkanie miało być o 16:00. Była dopiero coprawda godzina piętnasta, ale wolałem być wcześniej niż gdyby miał się spóźnić. Pewnym krokiem wyszedłem z domu. Restauracja znajdowała się jakieś niecałe dwa kilometry od domu. Pomyślałem, że spacer dobrze mi zrobi. Dotarłem na miejsce w pół godziny, bo szedłem wolno. Miałem więc jeszcze dużo czasu. Obok był park. Poszedłem tam. Na ławce zauważyłem skuloną w kłębek dziewczynę.
- Mogę? - zapytałem.
Skinęła głową, a ja usiadłem po przeciwnej stronie ławki. Na chwilę odwróciła twarz w moją stronę. Spod jej gęstych kasztanowych włosów zauważyłem, że ze ślicznych z niebieskich z kolei oczu, ciekną łzy. Dziewczyna jednak szybko się speszyła i ponownie odwróciła głowę. Chciałem coś powiedzieć, ale głos więzł mi w gardle. Czułem, jak serce zaczyna szybciej bić. Ja... chyba się zakochałem.
- Kim w ogóle jesteś? - zapytała po chwili nieznajoma, ocierając rękawami łzy.
- Jestem George. Max George. - ta, naśladowaie Bonda to nie moja mocna strona. - Jestem... w sumie nikim.
Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. Dotychczas siedziała po turecku, teraz jednak zdjęła nogi z ławki i usiadła jak uczeń w szkole. Wtedy dostrzegłem, że jest w ciąży. Zdziwiłem się, a ona oczywiście to zauważyła.
- To dluga historia... - spuściła głowę i wbiła wzrok w ziemię.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów.
- Muszę się komuś zwierzyć... Jestem w ciąży z moim własnym ojcem! Zgwałcić mnie! Nienawidzę go! Matka nie żyje od kilku lat i od tej pory on robił to regularnie. Nie mam przyjaciół nie mam komu o tym powiedzieć. - twarz dziewczyny znów zajęły łzy.
Nie wiedziałem jak się zachować. Jak jej ojciec mógł zrobić coś takiego własnej córce? Jakim potworem trzeba być, żeby gwałcić własne dziecko?!
- Jak masz na imię? - zapytałem.
- Isabel. - odpowiedziała dosyć zdezorientowana.
Spojrzałem na zegarek. Musiałem już iść. Wyjąłem swój telefon i podałem go Isabel. Popatrzyła na urządzenie pytająco.
- Daj mi swój numer. Zadzwonię, obiecuję. - wyszczerzyłem moje białe zęby w dziecięcym uśmiechu.
Wpisała ciąg liczb. Odszedłem od ławki, ale nie mogłem. Wróciłem do niej. Już wstawała z ławki i gdzieś odchodziła. Podbiegłem do niej i szarpnąłem ją za ramię. Popatrzyła mi głęboko w oczy, które mówiły "co ty jeszcze ode mnie chcesz?". Zbliżyłem swoje usta do jej i złożyłem na nich pocałunek. Zdziwiłem się, bo go odwzajemniła. Byłem szczęśliwy, może na krótko, ale BYŁEM SZCZĘŚLIWY. Odszedłem i ruszyłem w stronę restauracji. Tyle, że była już 16:25!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jest ;D Dodałam nawet przed czasem, bo chciałam dodać w piątek, ale magical mnie męczyła... xD
Mi się niezbyt podoba, jakoś wyobrażałam go sobie inaczej, ale jest jak jest. Najwidoczniej nie umiem pisać.
Rozdział dedykuje wszystkim, którzy skomentowali poprzedni.
Było 15 komentarzy - mój osobisty rekord ;D Dziękuje ;>
Jay i Siva wyszli do pracy. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak ja strasznie im zazdrościłem. Popatrzyłem na kosmodługopis, który ciągle trzymałem w ręce. Tępo w niego patrzyłem. Po chwili wstałem, wziąłem katanę (nie chodzi o ten miecz) i założyłem ją na siebie. Ubrałem trampki, długopisy o kosmicznej nazwie schowałem do torebki, nie wiem czyją była własnością, ale potrzebowałem czegoś takiego. Była czarna, w sumie chyba męska, przewiesiłem ją przez ramię i wyszedłem bezszelestnie z domu. W ogóle nie miałem pojęcia jak miał wyglądać ten "handel" kosmodługopisami. To było bez sensu.
Chodziłem po mieście pytając dzieci i ich rodziców czy może nie chcą kupić dzieciom zabawki. Jednak mało kto, coś kupował. Krążyłem tylko bezużytecznie po mieście, ale i tak nie miałem nic lepszego do roboty. A chociaż wpadnie trochę kasy. Zobaczyłem sporą grupę dzieci. Potencjalni klienci. Zaśmiałem się pod nosem i ruszyłem w ich stronę.
- Kosmodługopisy! - wydarłem się, a koło mnie pojawiły się dzieci.
No w końcu jakieś zainteresowanie, pomyślałem. Dzieci przybywało i przybywało. Zainteresowanie towarem rosło, co mnie cieszyło. Wyjąłem kolejną garść kosmodługopisów z torebki i zapytałem, kto jeszcze chce je kupić.
- Dziecko kochane! Tego się nie bierze do buzi! - wydarłem się, gdy zobaczyłem co się zaczęło dziać.
Zainteresowanie rosło, aż za bardzo. W końcu długopisy się skończyły. Ucieszyłem się poczułem niemałą ulgę. Postanowiłem wrócić do domu. Rozliczę się jutro z pracodawcą.
Zdjąłem torebkę i szybko cisnąłem ją gdzieś w kąt. Wziąłem laptopa i usiadłem na kanpie. Najpierw zalogowałem się na poczcie. Głównie spam, ale była też jakaś inna wiadomość. Otworzyłem ją w nadziei, że to nie kolejna reklama. To nie była reklama! Zostałem zaproszony na rozmowę kfalyfikacyjną do restauracji! I nie miała to być bynajmniej praca na zmywaku. Miałem być kucharzem! Strasznie się ucieszyłem.
Spotkanie miało być o 16:00. Była dopiero coprawda godzina piętnasta, ale wolałem być wcześniej niż gdyby miał się spóźnić. Pewnym krokiem wyszedłem z domu. Restauracja znajdowała się jakieś niecałe dwa kilometry od domu. Pomyślałem, że spacer dobrze mi zrobi. Dotarłem na miejsce w pół godziny, bo szedłem wolno. Miałem więc jeszcze dużo czasu. Obok był park. Poszedłem tam. Na ławce zauważyłem skuloną w kłębek dziewczynę.
- Mogę? - zapytałem.
Skinęła głową, a ja usiadłem po przeciwnej stronie ławki. Na chwilę odwróciła twarz w moją stronę. Spod jej gęstych kasztanowych włosów zauważyłem, że ze ślicznych z niebieskich z kolei oczu, ciekną łzy. Dziewczyna jednak szybko się speszyła i ponownie odwróciła głowę. Chciałem coś powiedzieć, ale głos więzł mi w gardle. Czułem, jak serce zaczyna szybciej bić. Ja... chyba się zakochałem.
- Kim w ogóle jesteś? - zapytała po chwili nieznajoma, ocierając rękawami łzy.
- Jestem George. Max George. - ta, naśladowaie Bonda to nie moja mocna strona. - Jestem... w sumie nikim.
Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech. Dotychczas siedziała po turecku, teraz jednak zdjęła nogi z ławki i usiadła jak uczeń w szkole. Wtedy dostrzegłem, że jest w ciąży. Zdziwiłem się, a ona oczywiście to zauważyła.
- To dluga historia... - spuściła głowę i wbiła wzrok w ziemię.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów.
- Muszę się komuś zwierzyć... Jestem w ciąży z moim własnym ojcem! Zgwałcić mnie! Nienawidzę go! Matka nie żyje od kilku lat i od tej pory on robił to regularnie. Nie mam przyjaciół nie mam komu o tym powiedzieć. - twarz dziewczyny znów zajęły łzy.
Nie wiedziałem jak się zachować. Jak jej ojciec mógł zrobić coś takiego własnej córce? Jakim potworem trzeba być, żeby gwałcić własne dziecko?!
- Jak masz na imię? - zapytałem.
- Isabel. - odpowiedziała dosyć zdezorientowana.
Spojrzałem na zegarek. Musiałem już iść. Wyjąłem swój telefon i podałem go Isabel. Popatrzyła na urządzenie pytająco.
- Daj mi swój numer. Zadzwonię, obiecuję. - wyszczerzyłem moje białe zęby w dziecięcym uśmiechu.
Wpisała ciąg liczb. Odszedłem od ławki, ale nie mogłem. Wróciłem do niej. Już wstawała z ławki i gdzieś odchodziła. Podbiegłem do niej i szarpnąłem ją za ramię. Popatrzyła mi głęboko w oczy, które mówiły "co ty jeszcze ode mnie chcesz?". Zbliżyłem swoje usta do jej i złożyłem na nich pocałunek. Zdziwiłem się, bo go odwzajemniła. Byłem szczęśliwy, może na krótko, ale BYŁEM SZCZĘŚLIWY. Odszedłem i ruszyłem w stronę restauracji. Tyle, że była już 16:25!
CIĄG DALSZY NASTĄPI...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i jest ;D Dodałam nawet przed czasem, bo chciałam dodać w piątek, ale magical mnie męczyła... xD
Mi się niezbyt podoba, jakoś wyobrażałam go sobie inaczej, ale jest jak jest. Najwidoczniej nie umiem pisać.
Rozdział dedykuje wszystkim, którzy skomentowali poprzedni.
Było 15 komentarzy - mój osobisty rekord ;D Dziękuje ;>